250. CIĘŻKA NADINTERPRETACJA
DOROTA
GELLNER
„GRYZMOŁ”
BAJKA,
WARSZAWA 2009
ILUSTROWAŁA
EWA POKLEWSKA-KOZIEŁŁO
Chyba
każdy, kto ma w jednym domu i dzieci i pudełko kredek doświadczył
tego choć raz. Chwila nieuwagi wystarcza i na ścianie gryzmoł.
Albo farby – pewnego poranka wstajesz chwilę później niż twoje
dziecko i wdeptujesz w wielką plamę czarnej (dlaczego zawsze czarna
kończy się najpierwsza?). Do prania idzie piżama, szlafrok,
skarpetki i Dziecko od stóp do głów.
Taki
właśnie jest Gryzmoł – wszędomalujący. Ma lat kilka i kręcone
włosy (doskonały hair styling by Ewa Poklewska-Koziełło), ale może mieć też proste, albo warkocze, bo to książka o
każdym Dziecku. Gryzmoł rysuje, maluje, nie rozstaje się z
kredkami – w mieście aż zabrakło kredek, tak Gryzmoł maluje. I
niekoniecznie mieści się na standardowej kartce A4. Nie mieści się
nawet na A3. Gryzmoł ma rozmach – czasem to ściana bloku, czasem
płytki chodnikowe, niekiedy sufit w domu babci i dziadka, czyjaś
pięta, bo akurat nawinęła się pod rozszalały pędzel, albo od
razu płótno, na którym umieszcza grubą ciocię. Czasem, choć
rzadko, jest minimalistą i mieści się na maleńkiej karteczce z
listą zakupów. Nie mniej jednak zawsze ma przy sobie coś do
rysowania – kredkę, ewentualnie ołówek, bo nigdy przecież nie
wiadomo, skąd przyjdzie natchnienie. Wszyscy dookoła mają już
dość Gryzmoła – rodzice, dziadkowie, którzy pewnie tysięczny
raz zamalowują rękodzieło na sfatygowanej ścianie, siostra,
której Gryzmoł przerabia rysunki na własną modłę i nawet ściana
na podwórzu, która od Gryzmoła żąda przeprosin w pakiecie ze
szmatką, wodą i szczotką. Ale Gryzmoł nie przestaje. Aż w końcu,
po wielkiej rodzinnej naradzie, zostaje posłany do szkoły.*
Ale
dla mnie ta książka oprócz rymów, rytmów i prostej historyjki o
chłopcu, który lubił malować i psocić, ma wymiar głębszy –
pod spodem to książka o sztuce, o wyrażaniu siebie, o tym, że
wcale nie jest prosto być artystą. Że czasem trzeba iść pod prąd
i łamać zakazy, pokonywać szturmem bariery, gdy zabraknie kartki
rysować na suficie. O tym, jak mocno chcemy mówić – także
obrazem. Że dla Dziecka malowanie to taki drugi język ojczysty –
najprostsza forma, by coś przekazać – choćby kota siedzącego na
płocie i machającego ogonem. I gdy się widzi ten ogon na własnej
ścianie, to jest złość wielka, że przecież świeżo malowane,
że mieszali nam idealną farbę przez dwie godziny i że teraz
trzeba będzie na nowo, bo kot to zupełnie nie pasuje do wnętrza.
Ale za chwilę można się rozpłynąć, gdy słyszy się „Mamo,
namalowałam Ci kota – z miłości”**. Bo często dziecięce
rysunki to nie tylko sposób na nudę, ale treść, jakiś list do
potomności. Albo do przodków.
To
także historyjka o mocy sprawczej Sztuki (gdy Gryzmoł rysuje lwa,
to lew nagle ożywa i goni Gryzmoła po ulicach). O tym, że Sztuka
może zmieniać świat, jeśli tylko artysta jest zaangażowany w jej
tworzenie.
Być
może to trochę nadinterpretacja przy zabawnej, lekkiej historyjce
dla dzieci 3+, ale taką właśnie widzę między literami. Poważną.
Ważną.
A
tak w ogóle to po prostu książka o tym, jak jeden chłopiec lubi
mazać po ścianach. Rymowana. I świetnie się czyta na głos.
[Z
Gryzmołem gryzmolimy dzięki Wydawnictwu Bajka]
*I
nie mogę się oprzeć temu dopowiedzeniu, że tam jego talent, zapał
i pasję może ostudzić, a nawet zagasić, jakiś niewprawny
nauczyciel plastyki bez powołania i bez pomysłu na „plastykę”...
**dlatego
właśnie kocham tę reklamę.
O tak, mam w domu małego Gryzmola! Swietna książeczka, ale boje się, ze po jej przeczytaniu artystyczne zapędy dziecięcia byłyby nie do ogarnięcia :)
OdpowiedzUsuń