205.KOLOROWA PRYWATKA
MAGALI
BARDOS
„LICZĘ
DO 100”
BABARYBA,
WARSZAWA 2014
IKUSTROWAŁA
MAGALI BARDOS
[Babaryba
stawia na dwa końce kija – z jednej są ukochane książki z
dzieciństwa, z drugiej premiery, które wprawiają w zdumienie]
Na
początku był strach. Otworzyłam tę książkę i szybko zamknęłam.
Przeraziłam się bogactwa kolorów, a właściwie ich przepychu. Ale
zaraz potem zobaczyłam, że one się nie gryzą, że mają po prostu
świetną zabawę. Że tak być musi, bo inaczej mogłoby być nudno.
Że to specjalnie, bo matematyka ma się kojarzyć z lekkością,
pomysłowością, z harcami i hasaniem, ze swawolą, z czymś, do
czego chce się wracać – obracać na języku, w placach i w
głowie.
Majka
do misiów wraca cały czas. Ogląda je wolno, albo szybko. Liczy
albo nie. Czasem dodaje, a czasem kartkuje od tyłu i wtedy jest
odejmowanie. Misie hipnotyzują. Są nieco szalone, delikatnie
surrealistyczne. I taką też mają fabułę – mglistą, szaleńczą,
ale istniejącą – bo jest las, w lesie mieszkają misie, które
uciekają przez myśliwymi, którzy chcą je upolować... Jest
zemsta, gdy misie wkradają się na przyjęcie i ucieczka-wycieczka
do ciepłych krajów. A po drodze jeszcze jakiś list gończy za
misiami. Trzeba szybko liczyć, żeby za rozwojem akcji nadążyć –
ale najważniejsze, że wszystko kończy się dobrze. Zgodą. I
okrągłą setką.
To
niby zwykła książeczka z liczbami. Ot, - jeden las, dwie góry,
misiów sześć. Nic nadzwyczajnego, normalka. Ale...
To
nie tylko kolory – intensywne i zwracające uwagę. To liczby. A
liczb jest 100 – od 1 do samego końca. Zazwyczaj spotyka się w
tego typu książkach nieszczęsne, wałkowane po tysiąckroć 10.
Owszem – to pierwsze i na początku, to te, od których się
zaczyna, to alfabet liczbowy i niezachwianie fundamenty. Jasne, że
uczę Majkę liczenia od 1 do 10. Że cieszy mnie ta reprezentacja
(choć zawsze, niezmiennie, jej recytacja zaczyna się od dwóch i
pomija siódemkę). Ale warto pokazać Dziecku, że liczb jest wiele,
że jest ich nieskończoność, że nie kończą się na małej,
tekturowej książeczce z 10 ciastkami, albo krówkami, albo palcami,
albo co tam jeszcze. Że jest ich znacznie więcej, ogrom cały, na
wielkich rozmiarów knigę (o genialnym, lekko chropowatym papierze,
mrrrr....). Że zawsze po 10 jest 11, a po 90 jest 91. Wiem, że ktoś
może mieć obawy, że aż 100 liczb nie pomieści się w małej
głowie, że mała głowa od tego pęknie – nie pęknie,
sprawdzone, Majka ma głowę tam gdzie zawsze, choć po miśki sięga
często. Może w tej chwili niekoniecznie po to, po co zostały
stworzone, choć czasem nachodzi ją chętka, by liczyć. Ale widzi,
że 6 to mniej niż 66, a po to jest ta książka.
I
jeszcze po to, żeby zasugerować, że liczby są wszędzie, że nas
otaczają, że liczyć można wszystko – rodzynki w cieście,
guziki przy koszulach, drzewa w lesie, a nawet sam las. Że świat
utkany jest w pewnym sensie z matematyki, że we wszystkim kryją się
wzory. Czasem są nieoczywiste, na pierwszy rzut oka niewidoczne. Ale
potem okazuje się, że w Sylwestrze ukryło się 31, najważniejsze
piętro w bloku to 15, a droga układa się w liczbę 25. Genialny
pomysł! Coś co mi-się podoba w misiowej książce najbardziej!
A
kolorami, plamami barwnymi, ta książka pokazuje, że wszędobylska
matma jest naprawdę fajna, że warto wpaść do niej na prywatkę,
policzyć misie, dodać je do myśliwych i zjeść ciasta, zatańczyć
z nią, zaśpiewać, jak z nut wyrecytować - „1 las, 2 góry... miodek 5 razy dziennie i
najważniejsze 6 misiów!”
[Dziękujemy
wydawnictwu Babaryba za możliwość powymachiwania własnym kijkiem]
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...