610. STOPNIOWANIE SAMOTNOŚCI
DAVID WALLIAMS
„GANG GODZINY
DUCHÓW”
(TŁ. KAROLINA
ZAREMBA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW
2018
ILUSTROWAŁ TONY
ROSS
Wszystko zaczyna się
od przeciągłego krzyku. Wyrażającego bezgraniczne przerażenie.
To krzyczy chłopiec z wielkim guzem na czubku głowy. Krzyczy, bo
właśnie odzyskał przytomność, a nad jego twarzą pochyla się
jakaś inna twarz. Człowieka? Chłopiec nie jest przekonany. Niby
tak, ale jest tak nieludzko powykrzywiana, powyginana, pomarszczona.
Co prawda z tej twarzy wydobywa się całkiem przyjemny głos, który
uspokaja, pyta o samopoczucie, troszczy się. Ale chłopiec nie
bardzo chce ufać temu głosowi i jego właścicielowi. Tym bardziej,
że niezupełnie wie, gdzie jest i skąd się tu wziął? Nie pamięta
nawet swojego imienia. Zaraz, to było coś na „T”… Tom. Tom
stopniowo i z mozołem odtwarza wydarzenia - znalazł się w Szpitalu
Lorda Funta po tym, jak podczas lekcji WF dostał w głowę piłką
od krykieta. Bądźmy szczerzy – nie jest mistrzem sportu. Nie jest
w ogóle żadnym mistrzem. Jest ofermą. Bez przyjaciół. Zawsze
wyśmiewany. Pokazywany palcami. I bardzo samotny. I jeszcze
stęskniony za rodzicami, którzy zazwyczaj są „gdzie indziej”.
Podróżują po świecie – ojciec wydobywa ropę naftową i zbija
majątek, a matka wydaje ten majątek. Tom nie jest im do niczego
potrzebny, więc mieszka w szkole z internatem. I marzy o tym, by
jego życie było trochę weselsze i trochę bardziej znośne. A
teraz trafił do szpitala. I ten okropny, przerażający człowiek
transportuje go na noszach do sali na oddziale dziecięcym.
Tom poznaje grubego
Georga po operacji, Amber z nogami i rękami w gipsie, Robina z
oczami przewiązanymi bandażem i Sally – łysą dziewczynkę,
leżącą w kącie sali. Poznaje to może ciut za wiele powiedziane.
Sally cały czas śpi. A cała reszta zdaje się go ignorować.
Noc. Zegar bije
dwanaście razy. Rozpoczyna się godzina duchów. Zwykłe dzieci o
tej porze już śpią. Szczególnie te w szpitalach – wykończone
całym dniem badań i próbami przywrócenia ich do zdrowia. Ale ta
trójka dzieci jest niezwykła – ożywiają się właśnie wtedy.
Cichaczem wymykają się ze swoje sali… Tom zaś cichaczem idzie za
nimi. Okazuje się, że poznał właśnie Gang Godziny Duchów.
Dzieciaki, które mają tylko jedną misję – spełniać dziecięce
marzenia.
Uwielbiam książki
Walliamsa! Są dowcipne – tym dowcipem, jaki chwyta dzieci w
objęcia i wyciska z nich śmiech jak z tubki. To żarty często
niewybredne, ale dzieci są niewybredne. To żarty przerysowane,
czasem nieco suche. Bo dzieciaki śmieszą przecież pękające
podczas WF spodenki, puszczanie głośnych bąków w bibliotece,
papier toaletowy przeczepiony do buta, kichanie komuś w twarz czy
naga staruszka lecąca nad dachami domów na ogromnym pęku balonów
(no może to ostatnie nie jest suche ani trochę! I tak, owszem, mnie
też śmieszy!). To wszystko jest w „Gangu Godziny Duchów”.
Ale jest też
tajemnica – no bo co to jest właściwie ten gang? Skąd się
wziął, kto nim kieruje? Jest dreszczyk emocji – Noszowy to
naprawdę przerażający typ – jak wyciągnięty z horroru, tego
dla najzupełniej dorosłych! Jest przygoda – zawsze tam, gdzie
znajdzie się piątka dzieciaków (nawet jeśli jedno z nich może
nie dożyć dnia następnego), na małej przestrzeni, jakoś tak sama
generuje się nuda, więc tę nudę trzeba trach! raz a porządnie! A
tutaj tych „trach!” jest od groma: pościgi, intrygi, wymykanie
się szponiastej siostrze oddziałowej, ciemne piwnice, ciasne
zaułki, pęki balonów, sterty lodu i dużo niepotrzebnego hałasu!
Jednym słowem – recepta na dobrą książkę dla dzieci.
Ale na tej recepcie
małymi literkami jest coś dopisane. To dopisek niewidoczny na
pierwszy rzut oka – tak, żeby nie psuł zabawy, zjeżdżania po
poręczy z 44 piętra i szalonych rajdów karetką po uśpionym
mieście. Dopisano tam: „książka o wyższych wartościach –
przyjaźni, miłości rodzicielskiej, akceptacji własnego ja,
docenianiu drugiego człowieka.” oraz „Uwaga! Książka bardzo
wzruszająca! Przyjmować na własne ryzyko. Mogą występować
efekty uboczne w postaci niepowstrzymanego potoku łez, guli w gardle
nie do wyplucia oraz zasmarkanych stron”.
Bo to jest właśnie
siła książek Walliamsa – wypracował sobie pewien sposób
mówienia do dzieci o czymś ważnym – sposób przewrotny, oparty
na tanich żarcikach, z których czytelnik śmieje się mimochodem,
jak ze śmiesznych filmików z kotami w roli głównej. Ale to
działa, bo ani się obejrzysz, a ryczysz jak bóbr i uświadamiasz
sobie, że to bardzo mądra i piękna książka.
Ta jest o spełnianiu
marzeń. A tak naprawdę największym marzeniem każdego dziecka
(każdego człowieka?) jest nie być samotnym. Czy samotność jest
stopniowalna? Bo mam wrażenie, że w Szpitalu Lorda Funta na
oddziale dziecięcym leżą najsamotniejsze dzieciaki na świecie! I
nagle ta piątka samotnych dzieci oraz przywódca Gangu Godziny
Duchów stają się sobie najbliższymi istotami na świecie –
śmieją się razem, bawią się razem, jedzą razem koszmarne
szpitalne jedzenie (na śniadanko jeden płatek kukurydziany zalany
zimną herbatą. Smacznego!) i w końcu są szczęśliwe.
Czy wszystko się
dobrze kończy? Jasne, to przecież Walliams! Ale to nie jest prosty
koniec – nie wszyscy tu żyją długo i szczęśliwie. O nie! Bo
Walliams nie oszukuje dzieciaków – nie każdego przecież da się
wyleczyć, prawda? Ale najważniejsze, by codziennie czynić świat
choć odrobinkę lepszym. A Gang Godziny Duchów robi właśnie
dokładnie to.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...