603. KOBIECY WEEKEND: O CZYM MARZĄ DZIEWCZYNY?
JESSIE BURTON
„MARZYCIELKI”
(TŁ. ŁUKASZ
MAŁECKI)
WYDAWNICTWO
LITERACKIE, KRAKÓW 2019
ILUSTROWAŁA ANGELA
BARRETT
Prawdziwe
księżniczki. Dwanaście dziewcząt. Piękne. Utalentowane. Z pasją.
Z pomysłem na życie i na siebie. Inteligentne, oczytane,
rozśpiewane. Każda inna od pozostałych. Każda dobra w byciu samą
sobą. Każda niepowtarzalna, choć z jednej krwi. Wszystko powinno
być idealnie. Wszystko powinno lśnić i jaśnieć. Ich życie
powinno być bajką. Taką z dobrym zakończeniem. Ale rodzice…
„Cóż, to właśnie w nich tkwił problem, jak to często bywa w
przypadku rodziców” [s. 10]. Ich matka, królowa Laurelia, na
początku tej baśni umiera. Dotąd była wzorem dla swych ukochanych
córek – kobietą silną, mądrą, o szerokich horyzontach. Lubiła
śpiewać piosenki i opowiadać bajki, ale te bajki zawsze pełne
były nieznanych lądów. I raczej nie tęsknoty, raczej wiary w to,
że te lądy można zdobywać. Choćby autem. Kochała bowiem szybką
jazdę. Wskakiwała do kabrioletu, i pozwalała wiatrowi bawić się
swoimi włosami. Być może tylko wtedy jej głowa odpoczywała od
ciężkości korony. Być może tylko wtedy uwalniała się od
odpowiedzialności, jaka ciąży na głowie oplecionej złotem i
klejnotami. Po prostu jechała przed siebie tak szybko, jak pozwalał
na to silnik samochodu. Raz nie zapanowała nad autem. Ale to był
jeden raz za dużo, jeden raz za szybko. Nagle dwanaście dziewcząt
zostało półsierotami. Ale właściwie to drugie pół nic im nie
dawało. A może raczej dało im jedynie ból. Król nie potrafił
poradzić sobie ze stratą żony. Nie wiadomo właściwie, czy to
była wielka miłość, czy raczej wielka złość. Czy był
zdruzgotany, czy po prostu wściekły, że żona zostawiła go z
dwunastoma dziewczętami, z którymi właściwie nie wiadomo co
począć. Nie mógł znieść ich szczebiotliwości, ich pasji,
puszczania płyt jazzowych, czytania książek, nauki matematyki i
stukania w klawisze maszyny do pisania. Może do głosu doszły
zakurzone nauki, które ktoś kiedyś szeptał na ucho – może
niekoniecznie jemu, może jego ojcu lub dziadkowi: dziewczęta nie
powinny!, dziewczęta nie potrzebują!, dziewczętom nie wypada!.
Nałożył na te wątpliwości maskę miłości – kocham Was, boję
się o was, zostaniecie więźniami w moim ciasnym światopoglądzie.
I zabrał dwunastu dziewczętom, które miały to nieszczęście, by
urodzić się księżniczkami, sens ich życia – książki o
opiekowaniu się chorymi zwierzętami, teleskop, nauczyciela
matematyki, tomiki poezji, pędzle, klucz do szklarni i wszystkie
płyty jazzowe. Zamknął je w pokoju, w którym były tylko łóżka
i obraz na ścianie – portret tragicznie zmarłej królwej. I
myślał, co z nimi zrobić. Pewnie plan był prosty – jakiś
książę, jakieś zamążpójście, jakieś na głowę korony
wkładanie, jakieś do ziemi przygważdżanie, marzeń deptanie, uszu
na argumenty zamykanie. Bo tak było od zawsze. Bo księżniczki nie
mogą zostać królami, bo księżniczki nie mogą się uczyć, bo
księżniczki nie mogą naprawiać samochodów… Księżniczki
powinny po prostu być, a potem być żonami. Księżniczki powinny
mieć różowe sukieneczki i nie myśleć. Tak byłoby najprościej.
Jedna królowa już była myśląca i wyzwolona i jak to się
skończyło? Że teraz jej nie ma.
Na szczęście ta
wyjątkowa królowa nie do końca zostawiła dziewczęta same. Jej
portret, który wisiał w zamkniętym pokoju księżniczek, krył
pewną tajemnicę. Raz – i zupełnie nie wiadomo jak to się stało,
któraś z księżniczek lekko go trąciła. Przekrzywił się,
przesunął i ukazały się za nim drzwi. A księżniczki po prostu
przez nie przeszły. Pełne odwagi, ciekawości i przekonania, że
nie może ich spotkać już nic gorszego niż do tej pory, weszły w
jedną z najpiękniejszych przygód swojego życia. A tam uczta, a
tam cuda i dziwy! A tam gadający lis i paw i lwica. A tam klejnoty,
drzewo ze złota, baśń, co zaczęła się dziać na ich oczach. A
nade wszystko taniec! Och, jak one tańczyły! Codziennie zdzierając
do cna buty! Wolne, w końcu wolne! I tylko niepokój budzi to, co
lwica mówi najstarszej siostrze, Fridzie: „w tym pałacu nic nie
jest za darmo” [s.73]. Jaką cenę będą musiały zapłacić za
swoją wolność?
W tej książce jest
wszystko to, co jest w każdej opowieści o księżniczkach. Jest
przepych, diamenty, złoto, wszystkiego jest dużo, nawet samych
księżniczek jest aż dwanaście. Są tańce, dobre jadło i
tajemnica. Ale jest też coś, co nie pojawia się w każdej książce
o księżniczkach. Jest jedno bardzo ważne zdanie: „nie wydaje mi
się, by którakolwiek z nich lubiła być księżniczką.” [s.12]
Jak to? Nie lubić być księżniczką? Owszem! Nie każdego
satysfakcjonują klejnoty, służący na każde zawołanie i korona,
która wpija się w skronie i wplątuje w długie pukle, które
powinna mieć każda księżniczka, zamiast dwóch niedbale
związanych warkoczy lub zamiast zupełnie krótkich włosów. W
żyłach królowej Laurelii płynęła benzyna zamiast krwi. A ona na
pół uwięziona w swojej roli i konwenansach, starała się nauczyć
swoje córki niezależności, rozwinąć w nich talenty i pokazać,
że świat nie kończy się na wypolerowanych podłokietnikach tronu.
Że jest coś więcej, jeśli tylko one będą chciały, by było coś
więcej.
To dla mnie książka
o marzeniach. A w byciu marzycielką najważniejsze jest to, by być
też fighterką, która w odpowiednim momencie wstanie, tupnie nogą
i zawalczy o swoje. Najważniejsze jest to, by wiedzieć, że rzadko
kiedy marzenia spełniają się same. Że to w nas samych tkwi moc
ich spełniania.
To świetnie
napisany manifest feministyczny w formie bajki. A nawet trochę
gender studies (księżniczko! i ty możesz być mechanikiem!).
Dowcipna, trochę czarodziejska książka, którą każda wyzwolona
(lub wyzwalająca się dopiero) królowa, powinna położyć na
stoliku nocnym swojej księżniczki. Niech księżniczki będą już
tylko takie – przekonane o własnej wartości i sile własnej płci!
Niekoniecznie w koronach! Ale koniecznie w wygodnych butach!
Mi się bardzo podobała :-)
OdpowiedzUsuń