607. NO PO PROSTU TOTALNA MASAKRA!


POMYSŁ I SCENARIUSZ: BYSZTOR
OŁÓWEK I DIZAJN POSTACI: JASZCZUR
TUSZ, KOLOR, SKŁAD I MAGIA: ŁAZUR
OKŁADKA: JASZCZUR I ŁAZUR
„TOTALNA MASAKRA. TOM 1: BO GAGATA BYŁA GŁODNA”
POKEMBRY, 2019

Spotykają się trzej przyjaciele. Jeden ma w głowie masę historii. Drugi umie rysować. A trzeci tuszuje, koloruje i potrafi zrobić tak, że z rozrzuconych kartek będzie książka. I ci trzej przyjaciele oglądają te same zabawne kreskówki, czytają te same książki, śmieją się z tych samych żartów i ponad wszystko cenią sobie absurd i zabawę słowem. Dobrą zabawę. I jak spotykają się tacy trzej przyjaciele, to musi powstać komiks. Wybuchowy. Irracjonalny. Śmieszny. Kolorowy. Niejednoznaczny. No po prostu totalna masakra!
No więc spotkali się trzej przyjaciele, zrobili książeczkę, która ich bawi i co dalej? Trzeba teraz znaleźć czwartego do pary. Czwartym jest czytelnik. Ci trzej trochę się martwią, bo przecież nie wiadomo – łyknie te ich żarty? Spodobają mu się bohaterowie? Nie będzie czuł się urażony przaśnym (niekiedy) dowcipem? Podsuwają mu swoje dzieło i co? No po prostu totalna masakra!
Ja byłam tym czytelnikiem lekko zaniepokojonym, niepewnym. Co prawda tych trzech gagatków znałam już z doskonałej serii „W koronie”. Ale tam to było pouczające, jakieś powagą wszystko podszyte, mądre, inteligentne, edukacyjne nawet nieco. A tutaj? Kolor bije po oczach, jakaś Gagata i Ser Ardian (jeżu drogi, no muszę to powiedzieć, Ser (sir) Ardian jest serem! Serem rycerzem! Który wysławia się jak średniowieczny rycerz! No a przynajmniej tak, jak sobie to wyobrażamy. Toż to jest jeden z najznakomitszych bohaterów ever!!!), takie „kartunnetłorkowe” to wszystko… No po prostu totalna masakra!
Ale czytam… Strona numer 1 komiksu właściwego to rozpoznanie, delikatne stąpnięcie, jeszcze nie wejście do historii, bo na razie tylko Gagacie burczy w brzuchu. Strona numer 2 (i 3 przy okazji, bo to rozkładówka) – i wpadam w tę historię jak w czarną dziurę, nie ma mnie po prostu, jestem tam, w komiksie. No po prostu totalna maskara!
Jakie to jest dobre! Nie, absolutnie nie edukacyjne. Nie, absolutnie nie podszyte powagą! Ale diabelnie inteligentne! Ta zabawa słowem (jak ja lubię przyłączyć się do takiej dyscypliny sportowej!), ten purenonsens! No po prostu totalna masakra!
Streścić fabułę? Proszę bardzo. Gagata była głodna. Ser Ardian wpada w panikę, bo lodówka jest pusta. Ej, wróć, nie lodówka, tylko „mroźny karzeł”. To Gagata miała zrobić zakupy. Nie zrobiła. I co teraz? Dobrze, że Gagata jest pomysłowa. Wyszukuje w kalendarzu dzisiejszą datę – imieniny Brzygrzysławy. Pójdą do jakiejś Brzygrzysławy na imprezkę imieninową i najedzą się za darmo. I to jakich pyszności! Zupki pomidorowej, pierogasów, sałatki jarzynowej (przecież na imieninach w polskich domach – a Brzygrzysława wszak jest typowo polskim imieniem – ZAWSZE jest sałatka jarzynowa, czyż nie?).
Jest tylko jedna rzecz, którą muszą zrobić – przejść mega ważny test: test ciotecznego kizi-mizi. Nie będę tu opowiadać, jak wygląda taki test – po pierwsze każdy przechodził go w życiu chociaż raz, po drugie – sami autorzy stwierdzają, że cioteczne kizi-mizi jest zbyt straszne dla oka młodego czytelnika. Powiem tylko (no zdradzę to, no!), że Gagata i Ser Ardian zdali. I jest wyżerka. A wszystko zostaje popite… napojem gazowanym. I co? No po prostu totalna masakra!
Jak ja się przy tym komiksie naśmiałam! Jak ja go doceniam! Ba! Jak ja go wielbię! Ten humor to totalnie, absolutnie i bezwzględnie mój humor. I choć rozumiem, że nie każdy ceni sobie taki rodzaj bajdurzenia, to na dwie rzeczy chciałabym zwrócić uwagę. Po pierwsze trzeba być piekielnie inteligentnym, żeby tak się bawić słowem (i obrazem), żeby takie banialuki - pozornie bez sensu, ładu i składu – tworzyć. Po drugie – nie wierzę, absolutnie nie wierzę w to, że będzie ktoś, kto się nie uśmieje nad stroną o ciotecznym kizi-mizi. Ta scena (nie tylko ta oczywiście!) wymiata. No po prostu totalna masakra!
Jest jeszcze trzecia rzecz. Młoda czytelniczka, lat 6. Zachwycona komiksem od czubków palców po czubek głowy. Wliczając włosy od nasady aż po końce. Zapewne niebagatelną rolę odegrał w budowaniu tego zachwytu motyw prykania, pierdzenia, puszczania gazów, czy jak to tam jeszcze można nazwać. Ale mam wrażenie, że dzieci łykają purenonsens jak Gagata pierogasy. Dzieci nie pytają, dzieci się śmieją. Majka po pierwszym czytaniu buchnęła śmiechem na cały wagon (jechałyśmy pociągiem). I zażądała ponownej lektury. I powiedziała, że to jest absolutnie, od początku do końca, zupełnie śmieszne. No po prostu totalna masakra!










Komentarze