407. TROCHĘ STARSI: ŁEZ ŁAKNĄCY
MARCIN SZCZYGIELSKI
„TEATR
NIEWIDZIALNYCH DZIECI”
INSTYTUT WYDAWNICZY
LATARNIK, WARSZAWA 2016
Jak tak można? Jak
tak w ogóle można? Kraść noce, kraść dnie, myśli zajmować,
łzy wyciskać ze mnie, zabierać, jak swoją własność, gromadzić
je między kartkami?
Michał, lat
dziesięć. Od jakichś siedmiu w domu dziecka. Niby nie pamięta
smaku domowej pomidorowej, tylko tej z wielkiego gara, z której
rozlewa się do wszystkich talerzy, niby nie pamięta, czy miał swój
pokój, bo niemal „od zawsze” śpi w wielkiej sypialni, obok
kilkunastu innych chłopców, niby nie kiwa się, jak Kiwaczek z
łóżka obok (to się nazywa choroba sieroca), ale gdzieś w środku
ma niezaspokojoną tęsknotę. Za miłością, za głaskaniem, za
jakimś uchem, które słucha tylko jego, zawsze wtedy, gdy ma coś
do powiedzenia i wcale, a wcale nie spieszy się to ucho, nawet
wtedy, gdy Michał się jąka i zacina i nie potrafi wydobyć szybko
z głowy tego, co tam siedzi i co strasznie chciałoby wyjść… Za
rodzicami po prostu tęskni. Jego rodzice zginęli w wypadku
samochodowym. A właśnie dostali przydział na wymarzone eM. Pięknie
było, może nawet w przyszłości miałby brata lub siostrę? Ale
teraz ma tylko kilku kolegów. I doskonale opanowane zasady
przetrwania w takiej placówce, jak dom dziecka. Zasada jest na
przykład taka, żeby się nie przywiązywać. Albo, żeby
kolekcjonować tylko takie rzeczy, których nikt ci nie może ukraść
– słowa na przykład, „można ich mieć bardzo dużo za darmo”…
Kiedyś chciał, żeby go adoptowali, ale teraz wie, że raczej do
końca życia będzie mieszkał w domu dziecka – jednym, czy
drugim, to przecież nieważne, wszystkie wyglądają tak samo… Ale
w tym, w którym jest teraz, są dwie wspaniałe rzeczy: ciocia Jola
i Kiwaczek. Kiwaczek jest młodszy i Michał staje się dla niego
takim trochę starszym bratem. A ciocia Jola jest jedną z opiekunek.
Ale taką najważniejszą, specjalną. Taką, która słucha, nigdy
nie stara się dokończyć za Michała zdania i dla której można
narysować gwiazdy… Tylko, że nagle obydwoje znikają z jego życia
– Kiwaczek wraca do rodziców, a ciocia Jola dostaje nową pracę…
I Michał się zapada. W sobie się zapada. Nie chce już mieć nic
wspólnego ze światem… Dobrze, że ciocia Jola okazuje się taka,
jak sobie Michał wyobrażał i nie dość, że wyciąga go z
choroby, wyciąga go ze szpitala, to jeszcze organizuje mu zupełnie
specjalny dom dziecka… A tu Michał pozna kolejną wyjątkową
osobę w swoim życiu...
A, jest jedna
bardzo, bardzo ważna rzecz. Wszystko dzieje się tuż, tuż przed
ogłoszeniem stanu wojennego. To ważne, bo pod historią o Michale,
kryje się historia o Polsce. Bo oprócz tego, że to historia o
chłopcu, którego los potraktował niesprawiedliwie, to historia o
narodzie, który los potraktował niesprawiedliwie. To też historia
o tym, jak podnosi się głowę, zaczyna ruszać rękoma, jak idzie
noga za nogą, a potem rozpoczyna się bieg – bieg po życie, po
oddychanie, po normalność. Biegnie Michał, ale biegną też
tysiące ludzi, którzy noszą w klapie oporniki, ukrywają w
tapczanach bibułę, piszą książki, których nie powinno się
pisać… O wszystkich tych, którzy nie boją się powiedzieć na
głos słowa „solidarność”. O tych, którzy chcą, żeby w
kraju było lepiej. Jest tu ZOMO i nie ma Teleranka. I są „Mury”,
które śpiewał taki jeden miły pan...
Mieszkamy w miejscu
dość szczególnym – w Gdańsku. Konotacja: stocznia, Wałęsa,
Plac Trzech Krzyży… Co powiem Majce, gdy zapyta kiedyś o
Solidarność? Najpierw nie powiem nic. Po prostu dam jej tę
książkę.
Ta paralela między
czasami tuż po tym, jak powstała Solidarność, tuż przed tym, jak
zwyciężyła, czasami kolejek, braku towarów na półkach, kartek,
biedy i zatrzaskujących się za niewinnymi ludźmi krat więzień a
domem dziecka – mistrzowsko to wymyślone!
No i jak napisane!
Też mistrzowsko! Jakby litery łapały za gardło i nie pozwalały
oddychać, jakby się klinowały w przełyku i mogły tylko ze łzami
wypłynąć. Gdzie ja te wszystkie łzy mieściłam? Naprawdę nie
sądziłam, że mam ich w sobie aż tyle! Do czego Szczygielski
potrzebuje takich łez ilości? Potrzebne mu do jakichś
eksperymentów? Sprzedaje je na eksport albo na czarnym rynku? A może
żywi się nimi, skoro napisał coś tak wzruszającego i
niesamowitego?
„Co jest moim
talentem? (…) to jedno z najważniejszych pytań, na jakie każdy
musi znaleźć odpowiedź. Bo jeśli odkryjecie swój talent, a potem
urządzicie swoje życie tak, aby wykorzystywać go na co dzień i
móc dzielić się nim z innymi, będziecie naprawdę szczęśliwi.”
[s.217]
Marcin Szczygielski
ma na pewno przynajmniej jeden talent: pisanie!
Marcinie, chyba więc
jesteś szczęśliwy, prawda? I tylko nie przestawaj – po to
jesteś!!!
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...