297. ...I PO ŚWIĘTACH
Nie pamiętam kiedy
pierwszy raz zagrałam w kości. Ale doskonale pamiętam kościany
dźwięk, który towarzyszył mi od dzieciństwa. Kości obijające
się o siebie, wypadające z dłoni na drewno stołu… Grali moi
Rodzicie, grałam ja, grał mój Brat. Kości były kwadratowe, z
ostrymi krawędziami i legenda głosi, że używane były jeszcze
przez mojego Dziadka. Nie wyobrażam sobie żadnego spotkania
rodzinnego bez kości! To gra, która towarzyszy wszelkim naszym
Bożym Narodzeniom i Wielkanocom. Kilometry zeszytów zapisaliśmy
szkółkami i pokerami. Na studiach, po ciężkiej nauce, zawsze był
czas na partyjkę bądź dwie.
To kompletnie losowa
gra. Nie mamy wpływu właściwie na nic. Liczy się tylko łut
szczęścia i umiejętność rzucania kością. Właśnie dlatego to
gra dla wszystkich. Dla dzieci, dla starszych, dla uczniów, bo zdążą
na przerwie. Zasady to banał. Ale funkcjonują od wieków i od
wieków tak samo wciągają. Że chce się jeszcze i wciąż. I na
nowo. I może tym razem…
Majka radzi sobie z
kością, ale mozolnie liczy oczka, które wypadły. Raczej nie
dałaby rady spamiętać jeszcze czym jest full, czym mała kość, a
kto jedzie karetą. Tu z pomocą spieszy Kolorowe Yatzy od Tactica.
Coś genialnego!
Wstęp do rozgrywek toczących się długo w noc (nawet na Yatzy już
były takie rozgrywki raz czy dwa). Ten dźwięk, który zapadnie jej
w serce na zawsze. Zasady opierają się o znajomość kolorów i
trzymanie kciuków, by wypadł ten właściwy. Pięć kości, sześć
kolorów. Kartoniki z dwoma, trzema lub czterema kropkami. Wszystkie
niebieskie (kareta), albo każdy inny (nieparzyste) albo trochę tak
a trochę tak (full). Z rzucanych kości próbujemy odtworzyć układ
kolorowych kropek. Mamy nadzieję, że się uda, bo wtedy kartonik
wędruje na nasz stosik. Jeśli nie – powtórka w następnej
kolejce. I tak do wyczerpania kartoników. I emocje przy przeliczaniu
– komu udało się więcej dobrych rzutów? Nic trudnego, nic do
główkowania. Poradzi sobie dwulatek, ale trzydziesto-,
czterdziesto-, pięćdzisięciodwu nie będzie się nudził. Będzie
toczył kośćmi po stole do samiutkiego koniuszka! (sprawdzone na
wyjątkowo wrednej i długiej partii w gronie trzech trzydziesto-).
I jeszcze coś, co
jest cechą „przy okazji”, którą cenię jednak nie mniej niż
grywalność, prostotę i uniwersalność tej gry – to, że mieści
się w dwóch zaciśniętych dłoniach, więc mieści się do
dziecięcego plecaka, do załadowanego po brzegi bagażu wakacyjnego,
do damskiej torebki (nawet niewielkiej) i do szafy z zabawkami
dziecięcymi, w której już absolutnie nic więcej się nie zmieści.
Dzięki temu zwiedza z nami najróżniejsze miejsca i bywa wszędzie
tam, gdzie może się nagle przydać (kolejka w poczekalni do lekarza
z kawalątkiem stolika lub niewielkim krzesłem – proszę bardzo).
Absolutnie
obowiązkowy zakup!
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...