206. O TYM PO CO MYJE SIĘ CHRUMTASKA W KAŁUŻY
BARBRO LINDGREN
„ALEŻ, BOLUSIU!”
„ŁADNIE,
BOLUSIU!”
(TŁ. KATARZYNA
SKALSKA)
ZAKAMARKI, POZNAŃ
2014
ILUSTROWAŁ OLOF
LANDSTRÖM
Najpierw do Bolusia
nie byłam przekonana. Obchodziłam go wkoło, widziałam, że
pojawia się to tu, to tam, że zdobywa kolejne serca, że rozkochuje
w sobie świat. A ja stałam z boku i wydawało mi się, że jestem
na czar Bolusia odporna, że nie ma takiej siły rażenia.
Ma.
Najpierw, w jednej
chwili, zdobył Majkowe serce. Pewnie prostotą, pewnie kilkoma
zaledwie zdaniami na stronie. Pewnie ładnymi, czytelnymi
ilustracjami. Pewnie światem, który zna – komórką, z której
dzwoni się do żony (no ona dzwoni do Babci i Dziadzi), komputerem,
w który można się zapatrzyć (Babcia Majki przy pierwszym czytaniu
książki rzekła „O, jaka nowoczesna, to już nie w telewizor
ludzie się gapią, tylko w komputer!). Pewnie tym, że historia
szybko się kończy i szybko, od razu, natychmiast, można zacząć
czytać jeszcze raz.
Mnie Boluś ujął
sensem. Dnem drugim. Dnem nawet trzecim. W kilku zdaniach, z których
składa się ta książka, zawarte jest pół dziecięcego świata.
Jest styk dwóch
płaszczyzn – tej z góry i tej z dołu. Ta z dołu to dziecięce
spojrzenie na świat, to, które nie przekracza metra i jest zupełnie
inne, niż takie z 1,75. Widzi się kompletnie inne rzeczy. Ci na
górze, dorośli, widzą „porozrzucane”. Patyki i ziemniaki
układają po swojemu, mieszając w tym dziecięcym świecie,
uważając, że tylko oni mają rację, że tak powinno być, bo tak
wygląda porządek. A z tego niemal metra, porządek to chaos i „w
tym szaleństwie jest metoda” i jak jeden ziemniak leży pod
łóżkiem, a drugi na szafie, to widocznie tam im najwygodniej.
Jest też bolesna
trochę świadomość, że nigdy nie zgłębimy dziecięcego świata,
że zawsze będzie odrębny i tajemniczy, że może nam się tylko
wydawać, że mamy klucz – „Ładnie, Bolusiu, że wyszedłeś z
braciszkiem”, „Ależ, Bolusiu, sam wyprałeś Chrumtaska” - a
pomiędzy jest walka i zwycięstwo, a pomiędzy jest ucieczka z domu,
szukanie swojego miejsca na ziemi, bijatyka z klawymi knurkami* i chęć
zaspokojenia własnych żądz. Dorosły widzi zawsze tylko wycinek i
wydaje mu się, że skoro jest dorosły, to ma dodatkowe oko, które
patrzy poza ciałem, że wciąż jest uczepione dziecka i
relacjonuje, co się z nim dzieje. To nieprawda – dziecko samo
zdobywa świat i nigdy nie wpuści nas do niego do końca – zawsze
pozostawi szparę w drzwiach, w której zostanie nasza stopa.
Jest też ta
mądrość, niby oczywista, a tak trudna do zaakceptowania, że
Dziecko musi doświadczać, by być starszym i mądrzejszym. Że
czasem wystarczy dać czegoś spróbować – otworzyć świat na
chwilę, na momencik, a dziecko tylko spojrzy i będzie wiedziało,
że musi się zatrzymać i jeszcze nie robić kroku naprzód.
Wystarczy dać pociumkać smoczek młodszego brata, zamiast wciąż
mówić „Jesteś za duży! (och jakże znienawidzona przez dzieci,
muszą być to słowa! Słyszą je miliardy razy, nie mogąc dorastać
we własnym tempie i w spokoju sumienia!). Pociumka, dostanie w ryjka
i sam odda, gdy przyjdzie pora. Wiadomo, zakazany owoc smakuje
najlepiej. Do domu wróci, gdy zrozumie, że tęskni za mamą. I
nawet Chrumtaska po drodze w kałuży umyje, żeby jej się
przypodobać! Żeby zatrzeć ślady, żeby udawać „będzie tak,
jak ty chcesz, miałeś rację”...
Głęboka ta
książka. O całej masie błędów wychowawczych w zderzeniu z
nieokiełznanym dzieciństwem.
Teraz odmieniamy
Bolusia przez wszystkie przypadki i czasy. Czytamy go namiętnie (no
ja może już trochę mniej namiętnie...). Zajął również
poczesne miejsce w porannym rytualne urlopowym. Gdy ja i Majka
do-leży-wamy z samego ranka w jednym łóżku, tulkając się, w
pewnym momencie nadchodzi CZAS i Majka mówi „Przyniosę Bolusie”
- i idzie szukać ich po domu, by w końcu je przynieść i czytać w
konfiguracji 2x2 (pierwszy Boluś, drugi Boluś i znów pierwszy
Boluś i drugi Boluś – rytuał dopełniony, można wstać, można
o śniadaniu pomyśleć...)
[Ta książka
jest/będzie dla mnie szczególna z ważnego powodu. Do tej pory
czytałam Majce, ona słuchała. Pokazywała coś na obrazkach,
czasem rzuciła słowo, albo dwa. A przy Bolusiach okazało się, że
naprawdę dociera do niej to, co czytamy, że doskonale łączy
ilustracje z tekstem, że wie „o czym jest ta książka” (choć
nie jestem pewna, czy zawsze wie, co autor miał na myśli). Któregoś
bowiem dnia stwierdziła, że teraz czyta ona – i czytała „Tu
jest braciszek, braciszek ryczy i ryczy i ryczy (dużo było tych
ryczy)....”, a gdy zapytałam ją o czym jest ta książka to
odrzekła „O smoczku i o braciszku”. Niby wiedziałam, że to nie
trafia w próżnię, ale gdy się ma dowody łatwiej czytać Bolusia
-nty raz tego samego dnia (godziny? raz po raz? kilkanaście z
rzędu?)]
*tak, tak, wiem, to kontrowersyjny fragment...
[Dziękujemy
Zakamarkom za podzielenie się egzemplarzami]
My mamy " Ależ Bolusiu" od około 3 tygodni. Syn bardzo polubił prosiaczka, dokładnie tak samo zareagował : czytalismy go rano, przed moim wyjściem do pracy, po pracy, przed wieczorną kąpielą, po kąpieli i przed spaniem. Syn ma 3 lata i zanim kupiłam książkę miałam wątpliwości czy nie jest juz na nią za dojrzały gdyż na stronie wydawnictwa jest zaznaczona grupa wiekowa +2 i do tego czytam mu od urodzenia, ale jednak dobrze zrobiłam , że ją kupiłam . To był strzał w 10-tkę . Wszystko nam się podoba i tekst i ilustracje , Boluś budzi nadzwyczajną sympatię . Intensywne czytanie doprowadziło do tego , że syn mówi : "... mamusiu teraz ja " i mówi fragmenty z pamięci :-)
OdpowiedzUsuńświetne ilustracje :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam biblioteczne Bolusie. Fajne! Co sądzicie o "klawych knurkach"?
OdpowiedzUsuń