166.GDY DYNIA STAJE SIĘ KARETĄ
KATHE RECHEIS, FRIEDL
HOFBAUER
„UŚMIECH KSIĘŻYCOWEJ
WRÓŻKI”
(TŁ. ANNA
TARASKA-PIETRZAK)
ALEGORIA, WARSZAWA 2011
ILUSTROWAŁA ANNETT
STOLARSKI
[Alegoria stawia
na przekaz artystyczny, wydaje więc książki artyzmem urzekające]
Niektóre mają
skrzydełka. Cienkie jak pergamin, przez które widać świat, ale są
tak silne, że niosą ku słońcu. Niektóre ubierają się w światło
księżyca. Niektóre wyglądają zupełnie zwyczajnie, ale mają
czarodziejskie różdżki, którymi mogą czynić dobro lub zło.
Niektóre po prostu fruwają wieczorem po dziecięcym pokoju. I są
tylko po to, żeby bawić. A niektóre chcą naprawiać świat. Jedne
mają skośne oczy. Inne za pomocników obrały małpy. A jedną mama
zamieniła w świnkę, żeby znalazła prawdziwą miłość.
Ale wszystkie mają coś
wspólnego – nie pochodzą z tego świata i jeśli w tym świecie
się znalazły to po to, by zmieniać bieg czasu, albo zatrzymywać
ziemię.
Wróżki.
Są po to, żeby
ludziom ułatwiać życie. Albo po to, by młodzieńcy się nich
zakochiwali bez pamięci. Albo po to, by rzucać złe czary. Na
szczęście, jeśli jedna rzuca czar w kolorze czarnym, to zawsze
znajdzie się taka, co ma białe dłonie.
Tak, jak koty chodziłypo całym świecie, tak samo wróżki – widziano je w Anglii, gdzie
maleńka elfia dziewczynka przynosiła piękne sny, widziano je w
Chinach, gdzie biedny Liang oddał duszę kwiatom, a zyskał miłość,
widziano je w Portugalii, gdzie najmłodsza wróżka potrafiła
przechytrzyć tę najzłośliwszą, widziano je w Szkocji, gdzie
dawały natchnienie poetom i w Sardynii, gdzie zakochiwały się
tylko w uczciwych młodzieńcach.
Wszystkie bez wyjątku
piękne – i paradoksalnie im bardziej zatrute serce, tym bardziej
fascynujący ich wizerunek. To kolejne ilustracje Annett Stolarski,
które wzbogacały moją lekturę – łatwiej mi było teraz na nie
patrzeć, łatwiej od razu dostrzec w nich to, co niepokojące i
niejednoznaczne – obok rumianych, roześmianych, pospolitych
twarzy, te niepokojące, ciemne, mroczniejsze.
I zadziwia mnie, że
kilka kresek więcej, lub kilka mniej i już klimat się zmienia, już
się skacze do innego kraju, już oczy w swej skośności unoszą się
do góry, albo włosy, rudawe, opadają falami na plecy.
I bajki różne –
jedne pełne magii, inne humoru, jedne łatwe, inne drugo-denne.
I uśmiecham się na
myśl, że nigdy do tej pory nie czytałam „Kopciuszka” albo
„Śpiącej królewny” jako bajki o wróżce – a przecież gdyby
nie wróżki, to nie byłoby pantofelka, ani wrzeciona, co przyszywa
sen do królewny na sto lat... Takie postacie drugoplanowe, szare
eminencje, które znikają w blasku korony, albo w fałdach balowych
sukni młodych dziewcząt, o których nikt nie pamięta, oślepiony
blichtrem sali balowej i zazdrośnie spoglądający na zaloty
księcia.
Ale każda z nich się
uśmiecha – czasem do księżyca, a czasem tylko do dyni, która
może się stać karetą. Uśmiecha się i to wystarczy...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...