169.ŻE WIOSNA, ŻE POEZJA
JAN BRZECHWA
„OPOWIEDZIAŁ DZIĘCIOŁ SOWIE”
WILGA, WARSZAWA 2013
GRUPA WYDAWNICZA FOKSAL
ILUSTROWAŁA HA-GA
Na dzień 21 marca przypada Światowy
Dzień Poezji, ustanowiony w 1999 roku przez UNESCO.
I wiosna przypada, a właściwie
przychodzi.
Z zimą w przelocie podają sobie ręce
i rozsiada się na tronie i postanawia, że będzie ciepło i już
tylko cieplej, cieplej i najcieplej – do lata.
I tak sobie myślałam, że trzeba by
jakoś tę wiosnę wprowadzić w nasze skromne progi, zauważyć jej
przyjście, z poezją posadzić, herbatą poczęstować. Szukałam na
półce Majki jakiegoś wiersza o wiośnie, co by od razu jakoś je
ze sobą ożenić i wiosnę i poezję i te pieczenie upiec, co w
przysłowiu. No albo w ostateczności jakimś zabłysnąć nazwiskiem
modnym, trendy i nie-passe. Że niby my bywałe, że w kręgach
poetyckich się kręcimy jak frygi, że z pamięci wiersze cytować
umiemy (tak, jakieś dwa czy trzy nawet, w tym „Inwokację”,
którą powtarzałam Majce w początkowych miesiącach jej życia,
gdy o 3 w nocy otwierała oczy i nie chciała ich zamknąć - no do 6
choćby...).
Ale nie, będzie staropolsko i
najzupełniej w świecie staroświecko.
Bo jednak ulubiona poezja moja to
klasyka.
I najnudniej na świecie powitam wiosnę
i uczczę poezję pisząc o wierszu, który ze dwa wieczory (tak, dla
lubowania się w tym tekście rozłożyliśmy na dwa czytania!) Majkę
kołysał do snu.
Będzie o Brzechwie.
Ale o Brzechwie nie byle jakim, bo o
Brzechwie z głębi pamięci.
Bo coś tam pamiętałam.
Że był sklep. Że ten sklep był w
lesie. I że ryś był sprzedawcą. I że byli dobrzy i źli. I że
na pewno, na pewno to było wierszem. I co jakiś czas to wspomnienie
do mnie wracało. Mgliste. Jak kolor ulubionych spodni z dzieciństwa.
Jak melodia, z której pamięć wycina tylko dwa dźwięki. Jak
„chciałabym wiedzieć, ale bez tej wiedzy żyć będę”.
Pojawiało się to wspomnienie i znikało. Nie szperałam zanadto.
Aż tu dnia pewnego dorwałam
„Opowiedział dzięcioł sowie” w nowym wydaniu, ale takim jak
kiedyś...
I rzeczywiście. Rzecz jest o tym, jak
wilk zakłada sklep w lesie. Ma na imię Barnaba, jest sprytny i
niestety „na ladzie co najgorszy towar kładzie” (dlaczego wilki
zawsze muszą być w bajkach „te złe”?). Potem powstaje drugi
sklep, który zakłada ryś Bazyli. Ale wcale nie jest lepiej, bo
„Bazyli skórę łupił”. Jednakowoż w lesie nie było żadnego
uczciwego sprzedawcy, żadnego taniego sklepu, więc wilk się
bogacił i ryś się bogacił, a z nimi lis Mikita – dostawca. Na
szczęście w lesie mieszkał niedźwiedź Błażej. Taki „niby
prezydent”, co zwołał „niby sejm” i wygłosił orędzie i
sprawił, że wszystkie dobre zwierzęta wzięły się do roboty i
stworzyły SKLEP SPÓŁDZIELCZY. Jest nawet reklama – dwie kukułki
latają po lesie i wołają, że w sklepie spółdzielczym jest
WSZYSTKO przez duże „eW”. Koniec wyzysku, koniec potrzasku.
Wszyscy zadowoleni, źli z lasu
wygnani, sielanka.
Dziś może z przymrużeniem oka patrzę
na ten tekst, ale ciągle ciągnie jakąś strunę ukrytą wewnątrz
mnie, bo to poezja z serii – dzieciństwo i sklep spółdzielczy, w
który na pewno się bawiłam.
Majka słucha. A Tata Majki stwierdził
„Fajnie się to czyta!” i czytaliśmy dwa wieczory.
Niech to będzie reklamą. Nowomodną,
bo w internecie.
(dla porównania w wersji
JMSzancerowskiej z „Brzechwa dzieciom”)
I ja lubiłam tę wersję. Bo tej szancerowskiej to się trochę bałam.
OdpowiedzUsuńFakt, jest trochę straszna, mroczna :-)
OdpowiedzUsuń