541. TYDZIEŃ Z NATURĄ: CV DLA ZIÓŁ
Majka z Tatą Majki
mają rytuał. Gdy zaczyna się robić ciepło, a centra ogrodnicze
otwierają drzwi na oścież, jadą do swojego ulubionego i kupują
mnóstwo donic z ziołami – oregano w kilku odmianach, lubczyk,
rozmaryn, tymianek, miętę… Po zapachu, jaki wnoszą do domu,
poznaję, że jest późna wiosna i zaraz zacznie się lato.
Zioła są dla mnie
jak przedmioty magiczne – trochę prawdziwe, rzeczywiste, realne, a
trochę z jakiegoś innego lepszego świata. Jakby jakaś wróżka
leciała nad Ziemią i nagle upuściła kilka nasion, a one opanowały
świat. Są teraźniejsze, bo bez trudu kupuję na zielonym rynku
pęczek pietruszki czy korzeń imbiru albo sieję je w doniczce i
stawiam na oknie w kuchni. Ale są też wieczne – pochodzą sprzed
wielu setek lat. Leczyły, chroniły, karmiły naszych przodków, są
łącznikiem między przeszłością a przyszłością. I są
wszędzie – w każdym zakątku świata, w każdej kuchni
regionalnej, w każdym środowisku naturalnym. Mam do nich nabożny
wręcz szacunek, choć nie do końca umiem z nich korzystać, a
części nie rozpoznałabym nawet, gdyby machały do mnie ze ściółki
leśnej albo ze skrzynek ulicznego sprzedawcy ziół. Czuję też
przed nimi respekt, bo mają w sobie przeogromną moc, którą zwykło
się bagatelizować. Phi! Taka mała zielona gałązka? Co ona może
mi zrobić? Może wiele – może uleczyć, a może zabić.
O tym, jakie moce
mają zioła i ziółka pisze (i ilustruje!) niezastąpiona Dorota
Wojciechowska-Danek. Wybrała 20 ziół, każde narysowała i
napisała o każdym dwa-trzy zdania. To coś jak podsumowanie CV –
najważniejsze cechy, ciekawostka, mocne strony. I już specjalista
HR wybiera miętę na bolący brzuch, szałwię na bolący ząb, a
liściem melisy smaruje ugryzione przez komara ramię. Zatrudnione na
stałe, bez okresu próbnego! Te mini-opisy są genialne –
niewyobrażalne, ale w tych kilku słowach Wojciechowska mieści
jeszcze zabawę słowem, żarcik, mrugnięcie okiem (dla przykładu
fragmencik o lubczyku: „Obecnie oczarowuje swoim aromatem wielu
kucharzy, którzy z lubością dodają go do rosołu” [s.27]).
Autorka zadbała też o praktyczną stronę zagadnienia –
oznaczyła, gdzie możemy spotkać te zioła – czy tylko w domu,
czy też w lesie, w ogrodzie, a może na łące. A do czego właściwie
te zioła się wykorzystuje? W medycynie, w kosmetyce, w kuchni…
Robi się z nich napary, odwary, macerały i mikstury – czym to się
wszystko różni? Oczywiście odpowiedź w książce. I jeszcze garść
przepisów – na przykład na olej z bazyliszka (sic!). A już
zupełnie na koniec – początek. Czyli, żeby mieć zioła trzeba
je najpierw posadzić lub posiać, a potem dbać o nie, wkładając w
to całe serce. I Autorka daje kilka rad, jak to zrobić poprawnie.
No i jak to jest
narysowane! Jak? No nie muszę mówić! Bo Dorota Wojciechowska-Danek
to marka. Wypracowała swój rozpoznawalny, niepodrabialny,
zachwycający styl i wciąż niezmiennie zachwyca mnie swoimi
eterycznymi, misternymi, pełnymi szczegółów, oszczędnymi w
kolory dziełami sztuki. Kocham, kocham, kocham!
Ach, nie wspomniałam
o najważniejszym! Kim jest Parzyziółko? Tajemniczy jegomość z
okładki książki, w kapeluszu i w okrągłych okularach t o
profesor od ziół. Jest zielarzem i zna się na nich jak nikt (no
może jak sama Wojciechowska-Danek). To on jest przewodnikiem po tym
świecie i to za nim chodzimy krok w krok.
Gdy wyobrażam sobie
siebie za kilkadziesiąt lat, to w domu pełnym książek i ziół.
Jakoś nie potrafię wyrzucić z tej wizji tych specyficznych roślin.
Przestałam nawet z tym walczyć, bo po co? Niech sobie rosną w tej
mojej alternatywnej rzeczywistości, w tej przyszłości, która być
może kiedyś się zdarzy. Niech się suszą pod powałą małego
drewnianego domku, który krąży gdzieś w roku 2058 i jeszcze nie
ma fundamentów. Jedno wiem na pewno - w kuchni oparty o doniczkę z
miętą, będzie stał „Parzyziółko”.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń