540. TYDZIEŃ Z NATURĄ: HERBATA W TERMOSIE


ADAM WAJRAK
„WIELKA KSIĘGA PRAWDZIWYCH TROPICIELI”
AGORA, WARSZAWA 2018
FOTOGRAFIE AUTORA I POLSKICH FOTOGRAFÓW PRZYRODY

Są takie książki, którym absolutnie nie mogę się oprzeć. Nawet nie próbuję, tylko od razu, w ciemno, powiększam kolekcję. To książki przyrodnicze i książki o aktywnym i twórczym spędzaniu czasu. Wajrak połączył te dwie rzeczy w jednej książce. Książce solidnej, niemal 500-stronicowej. Więc „Wielka księga prawdziwych tropicieli” okazała się moim prywatnym, osobistym must havem. Nie mówiąc już o tym, że nazwisko „Wajrak” wywołuje we mnie drżenie kolan i stan bliski omdlenia – jestem jego wielką fanka i podziwiam jego wkład w edukację ekologiczną w Polsce.
Takim wkładem jest na pewno ta zacna kniga.
Co w niej takiego wspaniałego? Ano przyroda! Tak zwyczajnie i po prostu, a jednocześnie tak magicznie i nie bez wysiłku. Bo trzeba wyjść z domu i… tropić! Trzeba najpierw posłuchać mentora – co, kiedy, gdzie i dlaczego. No bo przecież nie wytropimy lwa w Puszczy Białowieskiej ani bociana zimą w Polsce. Ale za to możemy wytropić...chomika! Okazuje się bowiem, że żyją sobie na wolności i można je wytropić na przykład na Roztoczu, Lubelszczyźnie albo w Sandomierzu. W Lublinie pojawiają się nawet na miejskich trawnikach! Wajrak zjeżdża całą Polskę i wskazuje, kogo i gdzie najlepiej obserwować. Co mi się bardzo podoba (jako mieszczuchowi z urodzenia i zamieszkania) – nie wyklucza w tych obserwacji miast! O, na przykład na nadchodzącą jesień. Co robić jesienią w mieście? Jest zimno, mokro, wszyscy kichają, „i jakby tego było mało, to jeszcze te czarne kraczące ptaszyska, które wyglądają jak z horrorów. No właśnie, tymi kraczącymi ptaszyskami i innymi zwierzętami z horrorów powinniście się teraz zająć!” [s.341] Można więc obserwować kruki, gawrony, kawki. A jest co oglądać! Bo wrony na przykład są fascynująco sprytne! Wajrak proponuje przeprowadzić na nich test orzeszka – niemożebnie lubią bowiem orzechy, ale ich dzioby nie potrafią rozłupać skorupki. Nauczyły się więc zrzucać je z wysoka na twardy chodnik. Ale, to nie wszystko. Nauczyły się wykorzystywać do tego...samochody! Rzucają orzeszek pod koła, a jak auto przejedzie, to zabierają rozłupany orzech z jezdni. To jednak wciąż mało, bo nauczyły się wykorzystywać do tego sygnalizację świetlną i wskakują na drogę po rozłupanego orzeszka tylko, gdy samochody mają czerwone światło! O Matko Naturo! Trzeba przyznać, że jest to niesamowite już wtedy, gdy się o tym czyta. A gdy się to zobaczy na własne oczy…
Co tu jest jeszcze? Wskazówki, jak spakować plecak na wyprawę, jak nadać sygnał SOS latarką, przypomnienie, żeby w góry zabrać gwizdek, który może się przydać do wezwania pomocy, wskazówki, jak się zamaskować, żeby na otwartej przestrzeni sfotografować na przykład żurawie, rady, co zrobić, gdy zimą wpadniemy pod lód („polski lód – jedna z najbardziej nieprzewidywalnych rzeczy”), jak nadawać sygnały do helikoptera i rady, jak zmierzyć wysokość drzewa.
No i te fotografie!!! Poprzednia wersja książki była wydana w czterech tomach (oddzielny na każą porę roku) z ilustracjami Michała Skakuja. No fajnie, fajnie, ale… teraz jest po prostu doskonale! W tego typu książkach fotografie to skarb, bo ilustracje zawsze są jednak filtrowane przez rękę i oko twórcy. A jeśli do tego fotografie wyglądają tak, jak te w książce Wajraka (wykonane przez niego samego i przez innych profesjonalnych fotografów przyrody), to ja nie mam w ogóle żadnych wątpliwości!
Wajrak jest dla mnie autorytetem w dziedzinie obserwacji przyrody – z niejednym łosiem stanął oko w oko, z niejednym wilkiem (choć o to naprawdę ciężko) i z jednym rysiem (ale to i tak więcej niż średnia). Więc ufam mu w stu procentach, wierzę, że po prostu trzeba wziąć lupę, lornetkę, aparat (może być telefon), trzeba zrobić pierwszy, drugi, trzeci krok...
„Wielka księga prawdziwych tropicieli” to nie jest książka do przeczytania naraz przy kominku i kubku ciepłej herbaty. Herbata owszem, może być, ale w termosie, w samym środku lasu, nad rzeką lub pod pobliskim blokiem. Na zewnątrz, na dworze, poza domem!
Ale o to już nie muszę się martwić. Bo gdy się zajrzy do tej książki, przeczyta kilka historii, zachwyci się fotografiami (które ktoś przecież zrobił, gdy wyszedł z domu), to nogi same zechcą pójść, a oczy same zechcą patrzeć.
Więc koryguję nieco zawartość plecaka tropiciela, którą zaleca Wajrak. Dorzucam „Wielką księgę prawdziwych tropicieli”. Owszem, jest trochę ciężka, ale bez niej już nie wyobrażam sobie wycieczki na łono natury!
 






Komentarze