469. ŚWIĘTA! CZAS NA PREZENTY CZYLI SKŁADAM ZAŻALENIE

KIMBERLY BRUBAKER BRADLEY
„WOJNA, KTÓRA OCALIŁA MI ŻYCIE”
(TŁ. MARTA BRĘGIEL-PANT)
ENTLICZEK, WARSZAWA 2017

Uprzejmie donoszę, że Kimberly Brubaker Bradley jest winna zalania podłogi w pociągu, łysienia plackowatego oraz utraty około 6 godzin z normowanego czasu pracy (które musiałam odrobić w nadgodzinach), a także narażenia na szwank mojej reputacji oraz poprawnych i przyjacielskich stosunków międzyludzkich.
Ta kobieta bezwstydnie napisała doskonałą, wciągającą książkę, która sprawiła, że:
a) poryczałam się w pociągu, którym jechałam do pracy (siódma rano, tłok, ścisk i wszyscy się na mnie gapią!). I to nie raz, oj, nie raz…
b) wyrwałam sobie z głowy chyba tysiąc włosów – w kępkach, po kilkanaście, bezwiednie…
c) po całonocnym czytaniu przyszłam spóźniona (zaspałam!) do pracy i nie mogłam myśleć o niczym innym tylko o Adzie i jej braciszku…
d) podczas czytania „Wojny, która ocaliła mi życie” funkcjonowałam w dwóch światach jednocześnie – tym fikcyjnym i tym rzeczywistym, przy czym w tym rzeczywistym jakby mniej. Nie jeden raz zdarzyło się, że ktoś mnie o coś pytał, a ja patrzyłam na niego z otwartymi ustami, nie wiedząc, co do mnie mówi! Nie potrafiłam odpowiadać na najprostsze pytania i moi interlokutorzy podejrzewali, że piąta klepka wypadła mi z głowy i potoczyła się po chodniku, a potem wpadła do studzienki ściekowej. I już nie wróci… Przyjaciele przestali się do mnie odzywać, bo nie umiałam mówić o niczym innym, tylko o fabule książki. I co jakiś czas wstrząsał mną niekontrolowany dreszcz, gdy pomyślałam sobie o tym, jak bardzo można skrzywdzić dziecko… O! Nadal to mam! Wciąż jeszcze!
Gdyby stanąć zupełnie obok, zdystansować się i strząsnąć z końcówek włosów i z opuszków palców uczucia, to można stwierdzić, że Kimberly Brubaker Bradley napisała książkę z zamierzeniem. Ona chciała, żeby ludzkie światy zachwiały się w posadach, może nawet teraz siedzi sobie, obserwuje te katastrofy i śmieje się cichutko. Bo to książka nastawiona na wymierzenie siarczystego policzka. Na łzy i smarki. Na gorączkowe szukanie chusteczek.
Dziesięcioletnia Ada mieszka z mamą i bratem w Londynie. Ojca nie ma. Już nie do końca wierzy się w to, że był kiedykolwiek. Ot, cień to jakiś zaledwie. Dni być może dobrych – lepszych na pewno. Bo gorsze już być nie mogą… Ada przez dziesięć lat swojego życia nigdy nie wyszła z domu. Zna świat pomiędzy łóżkiem a szafą, podłogą a sufitem. I ten, który obramowany okiennicą – na wyciągnięcie ręki, ale niedostępny. Ada ma bowiem niesprawną stopę. Wykręconą w drugą stronę, niezdolną do normalnego chodu. Po małym pokoju porusza się na czworaka. Powietrze, deszcz, wiatr nigdy nie dotknęły jej skóry. Nie rozmawiała nigdy z nikim innym niż jej brat czy mama. Mówi czasem coś do dzieci, które przechodzą pod oknami, macha do nich radośnie, ale są tak daleko, że nie wiadomo, czy do ich uszu dochodzi głos Ady. Dlaczego Ada nie chce wyjść z mieszkania? Dlaczego nie chce spróbować chodzić? Ada o niczym innym nie marzy! Ale jej mama zabrania. „Co ludzie powiedzą?! Mam chorą, głupią córkę! To twoja wina, że jesteś kaleką!”. Często Ada spędza noc w szafce pod zlewem, skulona, dopasowana do jej wnętrza jak do łona, w śmierdzącym zaduchu – to jej kara, kara za to, że jest niezdarna, głupia, nie dość dobra, inna niż wszyscy, nieidelan, kaleka! To jej kara za to, że jest! Często też na jej głowę, dłonie, plecy spadają uderzenia – to też kara, za te same przewinienia. Gdyby nie Jamie, śliczny, mądry, kochany młodszy braciszek, Ada chyba już by nie istniała. Ale kocha go ponad życie. To dla niego w tajemnicy przed mamą, zaczyna naukę chodzenia. Ciężko stawać po raz pierwszy na dwóch nogach. Krew cieknie, zęby zaciśnięte… Ale Ada jest zdeterminowana. A gdy słyszy pewnego dnia, że zaczęła się wojna, że na Londyn mają spadać bomby, że wszystkie dzieci mogą wyjechać na wieś i tam przeczekać bombardowania, nie zastanawia się długo. Kradnie swojej matce buty, bierze Jamiego i idzie, po raz pierwszy idzie – wsiadają do pociągu i jadą na wieś, gdzie czeka ich inne życie. Wojna to najlepsze, co mogło się Adzie przydarzyć. Wojna zaprowadziła ją do Susan Smith, starej panny, która nigdy nie miała dzieci, która mieszka w wielkim domu, jest bogata, ma kucyka i tak bardzo, bardzo opiera się temu, żeby w jej domu zamieszkało dwoje dzieci.
Ckliwa, uderzająca w emocje, przewidywalna (oczywiście tylko w ogólnym zarysie), oczywista, łzawa i patetyczna. Tylko dlaczego nie mogę się od niej oderwać? Tylko dlaczego łez nie mogę powstrzymać i uciekają mi spomiędzy palców, niezdolna jestem do łapania ich i wtłaczania z powrotem do oczu? Tylko dlaczego wywołuje we mnie tyle przemyśleń, tyle zastanowień, tyle konstatacji? Tylko dlaczego tak mocno ściskam rękę mojej Córki, gdy myślę o tym, jak wiele zła mogą uczynić rodzice dzieciom? Tylko dlaczego podziwiam postać Susan, która musi rozpruć swoje życie i z podszewki wyciągnąć uczucia, których nie używała od tak dawna?
Bo to jest po prostu dobra książka! Najzwyczajniej w świecie, dobra książka!

Niniejszym uprasza się więc o to, by książkę Kimberly Brubaker Bradley „Wojna, która ocaliła mi życie” poznali wszyscy, powtarzam, wszyscy!, czyli młodzi, starzy, kobiety z dziećmi na rękach, mężczyźni w kapeluszach, chłopcy w zbyt krótkich spodniach i dziewczyny z długimi paznokciami. Bo dzięki temu wszyscy zrozumieją fenomen tej książki, szefowie z wyrozumiałością pokiwają głowami nad spóźniającym się do pracy pracownikiem, który w ręku trzymał będzie książkę tej autorki, gdy ktoś się wzdrygnie w sposób niekontrolowany bądź będzie patrzył na swojego rozmówcę bez inteligencji w oczach, nie będzie to postrzegane jako coś dziwnego, śmiesznego, głupiego, zadziwiającego. Wystarczy wtedy powiedzieć „Czytam 'Wojnę, która ocaliła mi życie'” - i wszystko będzie jasne. A wody z potoków łez, można używać do mycia wagonów, a wyrwanych włosów do wypychania poduszek...



Komentarze

  1. Wszystko to, co napisałaś o tej książce (a szczególnie te łzy w pociągu o 7 rano!) przekonują mnie, że ten tytuł trzeba, TRZEBA przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Już kolejna osoba poleca tę książkę! Nie pozostaje nic innego jak...przeczytać!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...