300. MOJE PIÓRO WIECZNE

AGNIESZKA AYŞEN KAIM
„BAHAR ZNACZY WIOSNA”
POŁAWIACZE PEREŁ 2015
ILUSTROWAŁA NEŽKA ŠATKOV
SERIA: ½ +½=∞

Gdy wchodzę do sklepu papierniczego przechodzą mnie dreszcze. Dotykam niezapisanych stron zeszytów, z lubością głaszczę czystość kartek w bloku, przymierzam do dłoni rozmaite pióra, pod słońce oglądam kolory atramentów. Gdy nikt nie patrzy papier przykładam do twarzy – to zupełnie niezwykły dotyk. Mam tak od dziecka. Zawsze gromadziłam ogromne ilości niezapisanego papieru, kochałam się w pamiętnikach i brulionach, cieszyły mnie długopisy i ołówki. Przed nowym rokiem szkolnym z uwagą wybierałam zeszyty, w których będę pisała i lubiłam na nie patrzeć, na TAKIE gotowe do wchłonięcia tuszu, pełne obietnic i wyrozumiałości. Papier jest cierpliwy i przyjmie podobno wszystko. Jak dotąd mnie nie zawiódł i z równą chęcią pije mądrości, co moje głupstwa i nieudolne zapiski. Papier jest doskonały – bez niego nie byłoby mojej pasji, mojego fetyszu – książek. Bez niego zaginęłoby tysiące wspaniałych słów. Teraz już się nie opowiada – ten zwyczaj wymiera, bo brak czasu, bo nieumiejętność, bo wstyd. Zostało to, co zapisane i zostanie jeszcze na długo – papier oprócz tego, że jest wielkoduszny, jest także wytrzymały. Dzięki niemu wciąż na świecie są bajki.
Mimo częstego kontaktu moich placów z klawiaturą komputera, wciąż upodobanie znajduję w mojej niedoskonałej kaligrafii, mam ukochane długopisy i pióra, nawet wypisane leżą na dnie szafy – z sentymentu. Prawie nikt już teraz nie wymienia wkładów do długopisów, bo niewiele osób przywiązuje wagę do liter. Dziecięce dłonie z niechęcią ćwiczą szlaczki, uciekając do elektronicznych myszek i klawiszy. A ja wciąż uwielbiam dźwięk stalówki, sunącej po białej powierzchni… Tak jak Bahar, co znaczy Wiosna. „Gdy Wiosna miała siedem miesięcy, po raz pierwszy zauważyła, jak jej mama zapisuje atramentem na papierze kreskę. (…) Kreska wydała się Bahar długą ścieżką. 'Dobrze by było na nią wskoczyć, a potem wyruszyć na wielką wędrówkę'”. [s.8]. Bahar ukochała litery. Jej unurzane w atramencie palce musiały chować się przed ciekawskimi spojrzeniami. Dziewczynkom w Turcji, nie wolno było doskonalić się w kaligrafii – była bowiem dziedziną sztuki, a ta zabroniona była kobietom. Miały one doskonalić się w rzeczach praktycznych – w haftowaniu, gotowaniu, usługiwaniu mężowi i dzieciom. Dlatego Bahar chodziła do pracowni kaligrafii, upychając swoje piękne długie włosy pod filcową czapką i przywdziewała na ten czas chłopięcy strój. A nocami śniła o morzu atramentu, które niesie ją w jakieś niezwykłe kraje. W pracowni zachwycała się wszystkim tym, co może tworzyć litery – pędzlami, trzcinkami, kałamarzami. Tylko tam czuła się naprawdę sobą.
Los jednak sprawił, że ojciec odkrył umazane atramentem palce i postanowił wydać Bahar za mąż, rozdzielić jej serce od liter i wtłoczyć ją w inne ramy, do których nie przystawała – ramy codziennych domowych obowiązków, gdzie nie ma miejsca na literę dżim, przypominającą niesforny loczek, który zawsze wymykał się Bahar spod chłopięcej czapki. W tym samym czasie jej mistrz, stary Abdal, u którego uczyła się magicznej sztuki kaligrafii, wyruszył w podróż, wezwany przez władcę obcego mocarstwa, dalekiego i tajemniczego Lechistanu. Mistrz wiedział jednak, że przed przeznaczeniem niełatwo jest uciec, że trzeba mu pomóc, bo inaczej będzie się nieszczęśliwym przez całe życie. Dlatego wezwał Bahar do siebie, nakazał, by ukryła się pod przebraniem młodego mężczyzny i przybyła do Lechistanu pomóc mu stawiać litery. Bahar nie wahała się ani chwili. Tak trafiła do Polski, gdzie wypełnił się jej los…
Agnieszka Ayşen Kaim, twierdzi, że to nie jest jej historia, że ona tylko ją spisała, gdzieś między jednym a drugim państwem, na lotniskach i pokładach samolotów, gdy latała między Turcją a Polską. Zapisała powietrze między tymi dwoma państwami. Zapisała oczy kobiet, które wyglądają podobnie i tu i tam, choć niosą za sobą inne historie, inną kulturę, inny świat. Zapisała litery – te polskie i te tureckie, które wyglądają zupełnie inaczej, ale jedne i drugie dają się kaligrafować. Autorka do tej pory opowiadała. Po raz pierwszy przelała swoją opowieść na papier i to zupełnie magicznie – jest gorącą propagatorką przekazów ustnych, ale opowiedziała o literach!
Ta opowieść, ta piękna baśń, wzrusza mnie, sięga do mojego wnętrza, do samego środka i wydobywa moje własne tęsknoty, moje wspomnienia z dzieciństwa, moje dłonie poplamione atramentem i wiecznie odciśnięty środkowy palec. Dotykam go teraz i żałuję tej wypukłości, która znikła już dawno temu. Żal mi jej, bo jest jak dowód na przemijanie i na postęp cywilizacyjny, który zabija historię i tradycję. Ale takie baśnie, jak ta przypominają mi, że moja córka bierze w dłoń kolorową kredkę lub mazak i śmiesznymi znaczkami „pisze” - pisze listy do Babci, pisze kartki świąteczne, pisze wiadomości dla mnie, nawet sekretne epistoły do swoich zabawek. A „pisze” dlatego, że mnie widzi z piórem w dłoni… I zafascynowana ogląda, jak nabijam je atramentem, jak wybieram kolory, jak wciąż jeszcze odnajduję w tym radość i sens…

Piękna, czarodziejska to książka...







Komentarze