267. BEZ TEGO ANI RUSZ
STEFAN
THEMERSON
„NARODZINY
LITER”
WYDAWNICTWO
WIDNOKRĄG, PIASECZNO 2014
ILUSTROWAŁA
FRANCISZKA W. THEMERSON
Soboty
zwykle zaczynają się od rytuału. Leżymy obok siebie – ja i ona.
Moje oczy jeszcze nie widzą, sklejone snem, a ona już by chciała
góry przenosić… Zazwyczaj krzyczy „Poczytaj mi!”, gdy ja
jeszcze spod półprzymkniętych powiek, nie dostrzegam liter.
„Poczytaj mi, poczytaj mi, poczytaj mi, no proszę, proszę,
poczytaj mi” - dźwięk narastający, coraz bliżej ucha, coraz
wyższe rejestry i błagalne tony w głosie, na granicy histerii
czasem… W desperacji rzucam: „Chyba będę musiała nauczyć cię
czytać, to sama będziesz sobie czytać w sobotnie matko-leniwe
poranki!”. Sobotni rytuał ulega zmianie i modyfikacjom. W uszy
sączy się teraz „Naucz mnie czytać, naucz mnie czytać, no
proszę, proszę, naucz mnie czytać”.
Zaczynamy
bieg przez literki, bieg z przeszkodami, uświadamiający nam, że
zrozumieć fenomen pisma to niełatwa sprawa i że trzeba wielkiej
determinacji, żeby nauczyć się czytać.
Potrzeba
było tak samo wielkiej, żeby wymyślić litery.
To,
co dziś przyjmujemy za pewnik, że B ma dwa brzuszki, H wygląda jak
huśtawka, a T ma daszek, to praca wielu osób, wielu umysłów,
wielu wizjonerów, z których każdy miał jedno pragnienie –
porozumienia.
Historia
zaczyna się od zwykłej Jadwisi i jej notesika w ceratowej oprawie i
od Wicusia, jej brata, który swój notesik podarł. Wicuś idzie na
zakupy i nie ma gdzie zapisać listy potrzebnych rzeczy – na
chusteczce wiąże ku pamięci supełki. Ale pamięć jest zawodna i
co prawda zostaje w niej znaczek pocztowy i papier listowy, ale
ulatuje flaszeczka atramentu – mimo supełka.
Od
takich supełków zaczyna się pismo, od tajemniczych wiązań, z
których każde oznacza co innego. Potem są rysunki, ale wielość
ich interpretacji może rodzić nieporozumienia. Dlatego od
hieroglifu w kształcie sowy, mamy teraz literę M, a lew zamienił
się magicznie w L.
STEFAN
THEMERSON
„POCZTA”
WYDAWNICTWO
WIDNOKRĄG, PIASECZNO 2014
ILUSTROWAŁA
FRANCISZKA W. THEMERSON
W
duchu porozumienia powstała też instytucja poczty. To mniej więcej
ten sam kaliber rozwoju, co pismo, ten sam mozół, ogrom zmian, ta
sama bezbrzeżna chęć – chęć, by przekazać informację. Najpierw
ludzie krzyczeli do siebie z dwóch brzegów rzeki. Ale głos, nawet
donośny, ma moc, poza którą jest tylko cisza. Jeden mógł
powiedzieć drugiemu, tamten następnemu i kolejnemu, jak w głuchym
telefonie. Tylko, czy na pewno ostatni usłyszy to, co powiedział
pierwszy? Potem dawali znaki ogniem. Ale jak zanieść wiadomość w
wielkim deszczu? W końcu ktoś wpadł na pomysł, że można coś
napisać i wysłać umyślnego (jakie piękne słowo!), by zaniósł
wiadomość do innego miasta, a potem dalej w świat. To był przełom
(możliwy dzięki rozwojowi pisma) i trzeba było teraz tylko
udoskonalić wehikuły, unowocześnić metody, skrócić czas
przejazdu z punktu A do punktu B.
W
1932 roku, gdy książka się ukazała, najszybszy był
radiotelegraf. Themersonom nie śniło się zapewne, że czerwone
skrzynki zastąpią kiedyś skrzynki wirtualne, że szelest papieru
będzie wydłużał kontakt, że na rzecz prędkości, porzuci się
jakość.
Nie
warto…
Majka
ma kuzynkę – dzieli je 120 km. Lubią być razem – jedna
zapatrzona w drugą. Po spotkaniu zwykle jest czas, gdy obydwie
tęsknią do siebie trochę więcej niż zwykle, gdy mocno chcą ze
sobą być. „Napisz list” - mówi któregoś dnia Tata Majki.
Jako, że to ja jestem od słów, siadamy razem i myślimy, co Majka
chciałaby powiedzieć Wiki. List jest gotowy, Majka koloruje go i
ozdabia naklejkami. List pachnie, list szeleści, list jest
niepowtarzalny, bo nawet, gdyby go przepisywać, to litery trochę
inny kształt przybiorą i nigdy nie będzie dwóch identycznych
narysowanych kotów. List trzeba wrzucić do skrzynki. Trzeba nadać
mu moc, naklejając znaczek o koszmarnym (od wieków tym samym) smaku
kleju. Można pomachać mu na pożegnanie, można nawet pocałować
kopertę.
A
potem się czeka na odpowiedź. I to czekanie, do skrzynki
zaglądanie, jest inne, niż na maila, ma w sobie coś z rytuału,
coś z mistycyzmu, coś ze znaków dymnych i głuchego telefonu
sprzed wieków, coś ze wszystkich oddechów jeźdźców, którzy
padli niosąc wiadomości na grzbietach zmęczonych rumaków, coś ze
stukotu kół pociągów, w których jest specjalny wagon –
sortownia listów…
Mail
idzie elektronicznie, list idzie ludźmi…
Taka
różnica.
Jak
zwykle niesamowite książki, jak zwykle czar opowieści i ilustracji
sprzed 100 lat (niemal). Jak zwykle wielowymiarowe podejście do
tematu. Jak zwykle dopracowane w każdym szczególe. Themrsonowie –
wiele więcej mówić nie trzeba...
Piękna ta poczta! PS. ja ciągle czuję dreszcz emocji gdy widzę, że coś mamy w skrzynce pocztowej, niestety zwykle to wyciągi z banku lub jakieś ulotki :) ale życzę naszym dzieciom, żeby czasy nie zmieniały się tak bardzo i żeby czasem też dostawały i wysyłały prawdziwe listy :)
OdpowiedzUsuń