686. CHCĘ SIĘ PRZYJAŹNIC Z RUBY
LAUREN CHILD
„RUBY REDFORT 1.
SPÓJRZ MI W OCZY”
(TŁ. EWA RAJEWSKA)
DWIE SIOSTRY,
WARSZAWA 2020
No dobra… przyznam
się publicznie – nigdy nie oglądałam w całości żadnego
odcinka Jamesa Bonda. Nie pociągają mnie tajni agenci, nie rozumiem
ekscytacji szpiegami, nie jestem dobra w łamaniu szyfrów i kodów,
choć owszem, świetnie się bawiłam w escape roomie. Ale na tym
kończą się moje konszachty z tajniakami. Dlatego pierwszą książkę
z cyklu o Ruby Redfort obchodziłam dookoła. Właściwie zaczęłam
ją czytać tylko dlatego, że obudziłam się na godzinę przed
budzikiem, wyciągnęłam rękę na podręczną półeczkę z
książkami i trafiłam akurat na Ruby. Z przypadku, nie z
przekonania. Jasne, Lauren Child miała plusa, nawet dużego, bo jej
książki o Charliem i Loli uwielbiam (nadal, choć czytałam je
jakiś czas temu po milion razy na dzień!). Ale tajna agentka? I
to nastoletnia? Genialne dziecko? Łamaczka szyfrów i kodów?
Kryptografka, która w wieku ośmiu lat stworzyła na konkurs szyfr,
którego jury nie mogło złamać? (musieli go przesłać na
Uniwersytet Harvarda, gdzie profesorowie głowili się nad nim dwa
tygodnie). Bajki, bujdy, brednie! No ale potem Ruby spojrzała mi w
oczy…
I przepadłam! No bo
jak to się czyta…!
Wszystko zaczyna się od wielkiej pustki. Ogromny, nowoczesny, bogaty, świetnie wyposażony dom Państwa Redfortów zostaje okradziony. Ginie wszystko! Łącznie z gosposią. Zostaje tylko jeden aparat telefoniczny w pokoju Ruby. Na szczęście w tym dziwnym momencie, podejrzanie szczęśliwym zrządzeniem losu, w drzwiach do pustego domu pojawia się majordomus czy też jak kto woli kamerdyner. Perfekcyjny. Idealny. I do tego przystojny. Załatwia pranie, sprzątanie, przycinanie trawnika, kolację, a Ruby… pracę w tajnej agencji wywiadowczej. Ruby ma złamać szyfr i dotrzeć do informacji, co przeoczyła poprzednia agentka. Od tego zależy ogromny majątek ulokowany w banku, na który podobno chcą napaść złodzieje. Praca Ruby obwarowana jest kilkoma zakazami i nakazami: na przykład nie może nikomu powiedzieć prawdy o tym, co robi – nawet najlepszemu przyjacielowi Clancy'emu, któremu nigdy, przenigdy dotąd nie skłamała, ma siedzieć z nosem w papierach i nie ruszać się na krok ze swojego tymczasowego biura, a już na pewno nie ma zgody na „pożyczenie” sobie super ekstra bajeranckich gadżetów tajnego agenta – zegarka ucieczkowego i niezwykłego gwizdka, ani nawet zwykłego breloczka do kluczy, który upadł pod nogi szefowej agencji. No i jeszcze jedno – Ruby nie jest agentką! Nie ma zgody na samodzielne działanie! Wróć! Nie ma zgody na żadne działanie, no oprócz siedzenia w jednym miejscu, przeglądania starych gazet i łamania szyfru. Tyle, że to takie nudy! I wszystko, co dzieje się potem, to przecież nie jest wina Ruby! Ona tylko chciała sprawdzić, czy jej podejrzenia są słuszne. Przecież musi wiedzieć! Lawina wydarzeń rusza i nie zatrzymuje się do ostatniej strony. Zupełnie tak, jakby Ruby była prawdziwą agentką! Pościgi, strzelanie, bandyci, skomplikowane plany podziemi, telefony na podsłuchu, napady, rabunki, damski pistolet wysadzany drogimi kamieniami, kamuflaż, drogie samochody, SOS i… oczywiście tajno-agenckie gadżety rodem z Jamesa B.! Nagle zapomniałam, że nie rozumiem fenomenu Jamesa B. i chciało mi się tylko czytać dalej i dalej, żeby w końcu się dowiedzieć, do czego to wszystko doprowadzi.
No i sama Ruby! To świetnie skonstruowana bohaterka. Sprytna, pomysłowa, bezkompromisowa, cholernie inteligentna i cholernie ciekawska. Bardzo odpowiada mi jej ironiczne poczucie humoru i cięte riposty. No i styl ubierania bliski mojemu: „Rzeczy dziewczęce nie występowały ani w jej słowniku, ani w garderobie. Najchętniej chodziła w dżinsach, tenisówkach i koszulkach z intrygującymi liczbami (1729), nie całkiem eleganckimi określeniami (przypał) lub nieco kontrowersyjnymi komentarzami (ale drętwo).” [s.26] Po prostu bardzo, bardzo ją polubiłam! Ale nic dziwnego, bo podobno „najbardziej niezwykłe w Ruby Redfort było to, że każdy, kto ją poznał, chciał, żeby go polubiła. „ [s.16] Jestem każdym i chcę się przyjaźnić z Ruby.
Wszystko zaczyna się od wielkiej pustki. Ogromny, nowoczesny, bogaty, świetnie wyposażony dom Państwa Redfortów zostaje okradziony. Ginie wszystko! Łącznie z gosposią. Zostaje tylko jeden aparat telefoniczny w pokoju Ruby. Na szczęście w tym dziwnym momencie, podejrzanie szczęśliwym zrządzeniem losu, w drzwiach do pustego domu pojawia się majordomus czy też jak kto woli kamerdyner. Perfekcyjny. Idealny. I do tego przystojny. Załatwia pranie, sprzątanie, przycinanie trawnika, kolację, a Ruby… pracę w tajnej agencji wywiadowczej. Ruby ma złamać szyfr i dotrzeć do informacji, co przeoczyła poprzednia agentka. Od tego zależy ogromny majątek ulokowany w banku, na który podobno chcą napaść złodzieje. Praca Ruby obwarowana jest kilkoma zakazami i nakazami: na przykład nie może nikomu powiedzieć prawdy o tym, co robi – nawet najlepszemu przyjacielowi Clancy'emu, któremu nigdy, przenigdy dotąd nie skłamała, ma siedzieć z nosem w papierach i nie ruszać się na krok ze swojego tymczasowego biura, a już na pewno nie ma zgody na „pożyczenie” sobie super ekstra bajeranckich gadżetów tajnego agenta – zegarka ucieczkowego i niezwykłego gwizdka, ani nawet zwykłego breloczka do kluczy, który upadł pod nogi szefowej agencji. No i jeszcze jedno – Ruby nie jest agentką! Nie ma zgody na samodzielne działanie! Wróć! Nie ma zgody na żadne działanie, no oprócz siedzenia w jednym miejscu, przeglądania starych gazet i łamania szyfru. Tyle, że to takie nudy! I wszystko, co dzieje się potem, to przecież nie jest wina Ruby! Ona tylko chciała sprawdzić, czy jej podejrzenia są słuszne. Przecież musi wiedzieć! Lawina wydarzeń rusza i nie zatrzymuje się do ostatniej strony. Zupełnie tak, jakby Ruby była prawdziwą agentką! Pościgi, strzelanie, bandyci, skomplikowane plany podziemi, telefony na podsłuchu, napady, rabunki, damski pistolet wysadzany drogimi kamieniami, kamuflaż, drogie samochody, SOS i… oczywiście tajno-agenckie gadżety rodem z Jamesa B.! Nagle zapomniałam, że nie rozumiem fenomenu Jamesa B. i chciało mi się tylko czytać dalej i dalej, żeby w końcu się dowiedzieć, do czego to wszystko doprowadzi.
No i sama Ruby! To świetnie skonstruowana bohaterka. Sprytna, pomysłowa, bezkompromisowa, cholernie inteligentna i cholernie ciekawska. Bardzo odpowiada mi jej ironiczne poczucie humoru i cięte riposty. No i styl ubierania bliski mojemu: „Rzeczy dziewczęce nie występowały ani w jej słowniku, ani w garderobie. Najchętniej chodziła w dżinsach, tenisówkach i koszulkach z intrygującymi liczbami (1729), nie całkiem eleganckimi określeniami (przypał) lub nieco kontrowersyjnymi komentarzami (ale drętwo).” [s.26] Po prostu bardzo, bardzo ją polubiłam! Ale nic dziwnego, bo podobno „najbardziej niezwykłe w Ruby Redfort było to, że każdy, kto ją poznał, chciał, żeby go polubiła. „ [s.16] Jestem każdym i chcę się przyjaźnić z Ruby.
„Uznalibyście, że
niczym się nie wyróżnia – dopóki nie przyjrzelibyście się jej
trochę bliżej. Wtedy odkrylibyście, że jedno z jej zielonych oczu
ma nieco inny odcień niż drugie. A gdyby te oczy na was spojrzały,
zapomnielibyście, o co wam właściwie chodziło.” [s.16] Ja
zapomniałam o wszystkim – gotowaniu obiadu, zmywaniu, praniu,
pójściu na zakupy, o całej tej nudnej rzeczywistości wokół.
Ruby spojrzała mi w oczy i dopóki nie skończyłam czytać byłam
jej wierną poddaną. Teraz też jestem, bo czekam na tom drugi!
Skrótem:
Lauren Child, popularna brytyjska pisarka, napisała kiedyś cykl dla
dzieci o Clarice Bean. Clarice czytała w nim książkę o
nastoletniej detektywce Ruby Redfort. Fani nie dawali pisarce
spokoju, pytając, kiedy oni też będą mogli je przeczytać. Więc
Lauren napisała kilka części, tworząc nietuzinkową postać Ruby
– genialnej kryptografki, tajnej agentki, wścibskiej dziewczyny,
która nadzwyczaj łatwo ładuje się w kłopoty, prowadzi
zeszyty obserwacyjne, nosi koszulki z dziwacznymi napisami („znikąd
pomocy” i „ zachowaj to dla siebie”) i ma cięty język. Nic
dziwnego, że stały się bestsellerami. A Marcus du Sautoy, profesor
z Uniwersytetu Oksfordzkiego, pomógł stworzyć zagadki i szyfry do
książki. Do tej pory ich nie rozwiązałam. Ale wciąż próbuję!
L
Ja też Bonda nie oglądam... ha! A książka ta oto czeka na przeczytanie. Zatem czuję się zachęcona i uspokojona. Dam radę i jeszcze pewnie się wciągnę! :-)
OdpowiedzUsuńCzyta się świetnie, choć pomysł na nastoletnią agentkę jest naiwny 😉
UsuńKupiłam Mai w ciemno :-) A teraz się cieszę:-)
OdpowiedzUsuńPowinno jej się spodobać!
Usuń