525.CZEMU TAK BARDZO LUBIĘ TĘ KSIĄŻKĘ?


MADLENA SZELIGA
„HORROR”
WYDAWNISTO GEREON, KRAKÓW 2018
ILUSTROWAŁA EMILIA DZIUBAK

Mam swoje ulubione narzędzie zbrodni. To mały ząbkowany nożyk, nie większy od obieraka. Nie wierzyłam w jego możliwości. Polecali mi go, ale byłam nastawiona sceptycznie. A jednak… Dobrze, że spróbowałam, bo teraz nie wyobrażam sobie niczego lepszego! Dostaje się do wnętrzności bez problemu. Ciach, ciach, ciach – i po wszystkim! Gotowe! Jest diabelnie ostry i precyzyjny. Moja dłoń już się z nim scaliła, wiem, jak go prowadzić, żeby wszystko poszło bez problemu, jak chwycić, żeby nie zrobić krzywdy sobie. Żeby nie było potem bałaganu. Używam go codziennie. I mam drugi w zapasie, gdy pierwszy leży w zmywarce, która w wodzie o temperaturze 60 stopni Celsjusza z dodatkiem detergentów, nabłyszczaczy i wybielaczy zmywa z niego soki…
Drżą przed nim nie tylko ogórki, rzodkiewki i dojrzałe, mięsiste pomidory, których plasterkowanie sprawiało dotąd tyle problemu. Drżą przed nim nawet cebule! Bo nie potrafią się oprzeć ząbkowanemu ostrzu! Od kiedy mam to maleńkie cudo, nóż nie ześlizgnął się po żadnej z połyskujących warstw na palec.
Nóż do warzyw… Jedna z najważniejszych rzeczy w mojej kuchni (kuchni weganki). Ech, co potrafi taki nóż…! A co potrafi tarka! A co patelnia, co wyciskarka do soków, co drylownica, garnek, zamrażarka! A blender? Brrrrr!!!! Nasze kuchnie pełne są wymyślnych narzędzi tortur. Jak ze średniowiecza! Normalnie „Imię róży” w każdym polskim domu!
Tak, tak! I to na oczach dzieci! Nawet czasem przy ich pomocy („To jak córeczko, pokroisz mi tego banana?”, „Syneczku, może dziś ty zrobisz koktajl z truskawek?”)
Krew, pot i łzy! A raczej sok, miąższ i pestki.
To wszystko znajdziemy w doskonałej książce Madleny Szeligi i Emilii Dziubak pt. „Horror”.
Nie zdążyłam się zastanowić, czy moje dziecko (lat niemal 6), powinno ją oglądać i jej słuchać. Zobaczyła ją, gdy niosłam wielki czarny tom do swojej sypialni, by położyć go obok łóżka i poczyta ć na dobranoc (tiaaaa, horrory na dobranoc…). „Co to, co to? Ale śliczne obrazki! Poczytaj mi, proszęęęę!”. Co miałam powiedzieć? Że nie, bo to nie dla dzieci? No jak to, jak ilustruje jedna z naszych wspólnych ukochanych ilustratorek? Że „jesteś jeszcze za mała”? To brzmi tak strasznie, tak okropnie wykluczająco i protekcjonalnie. Przełknęłam ślinę. Zapytałam „Na pewno teraz? A może jutro poczytamy?” „Nie! Od razu!” - padła natychmiastowa odpowiedź, która nie dawała mi żadnego, absolutnie żadnego pola manewru. Przełknęłam nerwowo ślinę i słabym głosem rzekłam „OK, ale jak ci się nie spodoba, jak się będziesz bała, albo coś, to powiedz od razu, dobrze?”. Podobało się… Bardzo. Z pobłażliwym uśmiechem spoglądała na mnie, gdy pytałam, czy wszystko w porządku i czy się nie boi. „Czego?” - pytała.
No właśnie…
I tu jest kalafior pogrzebany!
To jest książka o strasznych zbrodniach, jakie człowiek popełnia na warzywach i owocach. Gotuje je, obdziera ze skóry, podsmaża, dźga nożem, wrzuca do blendera, zamraża, drąży, dusi… Opisy są takie, że włos się na głowie jeży. Dosadne, mocne, obrazowe… Warzywa jęczą i zawodzą, tracą czucie w poszczególnych częściach korzenia… Ja kulę się i brak mi tchu. A ona? Kolejny raz przekonuję się, że dziecięcy odbiór świata jest zupełnie, absolutnie, totalnie inny! Nagle przypominam sobie, że ona nie wie, że człowiek może zabić drugiego człowieka, że może coś mu odciąć, że może go udusić. A jeśli odsunąć od tej historii kontekst ludzko-ludzki, to okazuje się, że to naprawdę doskonały żart! Że to oczko, puszczone czytelnikowi, że to zabawa na wysokim poziomie. Że Madlena Szeliga jest doskonałą obserwatorką życia i wspaniałym komikiem! Bo na przykład „Sprawa Groszku”: „W maleńkiej kołysce spało smacznie i spokojnie pięć malutkich groszków. (…) Ich kołyska oderwała się od Matki Krzewu. Czuli, jak się unosi. Teraz płacze już cała piątka malutkich dzieci. A mieli przed sobą całe życie.”
Albo „Sprawa Marchwi” - najpierw czyjeś ręce wyciągają ją z ziemi, potem podduszają w plastikowej torbie, potem ją oskalpowano, potem obdarto ze skóry i w końcu pociachano na tarce. „Zbrodni dokonał przykładny mąż i ojciec. Całemu zdarzeniu przyglądała się jego rodzina. Wszyscy byli uśmiechnięci. Nikt nie zaprotestował.”.
A „Sprawa buraka” - ech ta krew, wszędzie krew i trudne do usunięcia ślady zbrodni!
To się właściwie nawet nie da opisać – to COŚ, co jest w tej książce, co sprawia, że jest tak wyjątkowa i niesamowita. No oczywiście poza sprawą, którą widać na pierwszy rzut oka. ILUSTRACJE! Kocham (kochamy!) Dziubak. Jest jedną z naszych „one and only”. Ale tutaj przeszła samą siebie. Tutaj stworzyła dzieło genialne! Związek frazeologiczny „zapiera dech” powstał chyba tak naprawdę po to, żeby opisać ilustracje Dziubak do „Horroru”. I jeszcze drugi „brak mi słów” (oczywiście w znaczeniu podziwiam). No to nic nie powiem. Bo tu nie ma co gadać, tu trzeba patrzeć!
Wciąż zagadką pozostaje dla mnie, po co ludzie czytają/oglądają horrory i thrillery. Ale ja też to uwielbiam! Okazuje się, że nad tym fenomenem zastanawia się także moja córka. Bierze w dłonie „Horror”, wertuje, przygląda się ilustracjom i słyszę, jak mówi pod nosem: „No nie mam pojęcia, czemu ja tak bardzo lubię tę książkę...”. Właściwie – this is it!
No a jeśli jeszcze ktoś się waha, oblicza na palcach wiek dziecka, z proporcji wyciąga dolną granicę użyteczności „Horroru” do spożycia, to powiem takiemu komuś jeszcze tylko dwie rzeczy. Pierwsza to będzie cytat z Zakończenia książki. Cytat autorstwa Madleny Szeligi, która zwraca się bezpośrednio do dzieci i mówi im ja wiem, że wy się nie boicie, bo to wszystko jest przecież zmyślone. „Ale popatrzcie na swoich rodziców. Czy mają dreszcze? Czy włosy stanęły im dęba na głowie? Czy grożą, że pozwą autorkę tej książeczki i jej ilustratorkę? Co zrobić, tacy są rodzice. Pocieszcie ich trochę i zapewnijcie, że wszystko to jest wielką bujdą. Troszkę śmieszną, a troszkę straszną, jak wszystkie horrory.”
A druga rzecz – to słowo finał! Ten suspens, godny największych mistrzów horroru! Tego naprawdę, ale to naprawdę nie można przegapić!









Komentarze