340. LAJKRY, WILKONIE I INNE STRASZNIE WAŻNE RZECZY
DANUTA
WAWIŁOW
„WIERSZYKARNIA”
NASZA
KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁA
JOLA RICHTER-MAGNUSZEWSKA
DANUTA
WAWIŁOW
„STRASZNIE
WAŻNA RZECZ”
KRAJOWA
AGENCJA WYDAWNICZA, WARSZAWA 1978
ILUSTROWAŁA
TERESA WIBLIK
Niby dzieciństwo ma się tylko jedno. Ale gdy w domu pojawia się
dziecko, to przeżywa się to dzieciństwo na nowo. Nie tylko
huśtając się z własnym dzieckiem na huśtawce, skacząc przez
kałuże, zajadając lody większe niż dłoń (i brudząc się nimi
dokładnie tak samo) czy ścigając się po łące (nieograniczone
przestrzenie wywołują zawsze chęć do niezatrzymanego pędu!). Ale
też wspominając. Gdy Majka bawi się swoją lalką przed moimi
oczami staje to, jak kiedyś wymyśliłam, że mój bobas ma
zapalenie płuc i umiera i moja Babcia prosiła, żeby jednak wyszedł
z tej choroby. Gdy Majka przytula wieczorem swojego lemura,
surykatkę, dwa misie i szmacianą Zuzę, ja czuję dotyk moich
ukochanych maskotek, tak samo gnieżdżących się kiedyś na mojej
poduszce jedno przy drugim. Gdy rysujemy razem zestawem kredek z
milionem kolorów, ja wspominam jak łamały się moje kredki. Gdy
gramy w kolorową gumę, ja wspominam, że moja pierwsza, to było
dwa metry białej gumy do majtek. I że te, które teraz można kupić
w sklepie, są owszem, kolorowe, z brokatem, z serduszkami i z czym
tam jeszcze, ale dość krótkie, a na moim podwórku miarą statusu
była długość gumy do skakania. Gdy robi sobie tatuaże, ja
wspominam kalkomanie, albo rysunki, które robiłyśmy na
przedramionach długopisem. Gdy gra w grę na dotykowym ekranie mojej
komórki ja wspominam komputer Commodore C64, który włączał się
jakąś godzinę przy użyciu kasety i maleńkiego śrubokręcika…
Porównania – nie da się ich uniknąć! Okazuje się, że w
skrytości ducha mierzę i ważę to jej dzieciństwo, żeby
doścignąć ideału – mojej własnej dzieciństwa wersji. Że z
perspektywy czasu za piórnik z pełnym wyposażeniem, a nie tylko z
rysunkiem pióra, zatkniętym w jedną szlufkę, nie oddałabym
tamtego czasu, talerzy z łopianowych liści, biwaków na dziko,
sznurkowej poczty, oranżadki w proszku i zachwytu nad pierwszymi
lajkrami*! I z tego powodu staram się choć trochę przenieść
tamten świat w dzisiejsze realia. Tyle, na ile się da. Jakieś
ogniska, biwaki pod namiotem, gry z moich czasów, dobranocki z lat
90-tych… omijam tylko kreszowe dresy i wyroby czekoladopodobne –
to byłoby stanowczo za dużo.
Najłatwiej jest przenieść się w przeszłość dzięki
literaturze. Otwieram książkę i czytam dokładnie ten sam tekst co
20 lat temu. To jak darmowy bilet na wehikuł czasu! Dokładnie tak
samo czyta się „Strasznie ważną rzecz” i Kałużystów”!
Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że jakiś czas temu buszowałam
w antykwariacie. Znalazłam tomik dziwnego formatu z niebieskooką
dziewczynką na okładce. Rok wydania i nakład (110.000+200 egz. w
oprawie zeszytowej i 10.000+150 egz. w oprawie twardej) przeniosło
mnie w moje dzieciństwo jeszcze tam, w ciemnym wnętrzu
antykwariatu. W jednej chwili - „Ulepiłam mamie domek z
niewidzialnej plasteliny” i „Tatuś, kupisz mi samochód Kwiat
dwadzieścia sześć?” okazały się zaklęciami otwierającymi
drzwi czasu. To nie był mój ukochany tomik, to nie były wiersze,
które recytowałam z pamięci. Nawet o nim nie pamiętałam do
czasu, aż znalazłam to wydanie z ilustracjami Teresy Wibilk na
półce. Ale okazało się, że trącił jakąś strunę…
Zaraz potem w przesyłce od Naszej Księgarni dostałam nowe wydanie
wierszy Danuty Wawiłow… To było jak eksperyment psychologiczny na
mnie. Jak drażnienie moich wspomnień i podsuwanie substytutu, żeby
sprawdzić, jak zareaguję. Oczywiście pierwsza reakcja to był bunt
i sprzeciw, bo jak to niewidzialna plastelina nie wylewa się z
pękatego wazonu, jak to kocistki nie niosą razem grubego kota, jak
to ta dziewczynka, której mama ma żałować nie pływa na krześle
w wielkim morzu łez? Ale zaraz przyszło uspokojenie. Pięknymi,
nastrojowymi ilustracjami Joli Rychter-Magnuszewskiej, z jej
oniryczną kreską. Jola ma zdolność uspokajania emocji, związanych
z klasykami. Więcej – dzięki swojemu talentowi ma prawo klasyków
przerabiać, brać na warsztat to, co wydawało się doskonałe,
skończone i nienaruszalne, ma prawo podsuwać dzisiejszym rodzicom
ich ukochane lektury z dzieciństwa w zupełnie innej formie, ma
prawo mieszać – kolory i uczucia. Tu wracamy do tego porównywania.
Kolejny raz zdaję sobie sprawę, że nie da się przenieść mojego
szczęścia dziecięcego na moją córkę w skali jeden do jeden. Nie
da się, bo czasy się zmieniły, na półkach jest coś więcej niż
ocet i Lego można kupić w każdym kiosku, a nie tylko w Pewexie.
Trzeba nowej klasyki! W warstwie słowa zmiany zachodzą dużo
wolniej, ale w obrazie – pędzą jak szalone. To chyba dlatego, że
stajemy się społeczeństwem, które przedkłada widzenie nad cała
resztę zmysłów. I w obrazie trzeba mieszać, mącić, przeobrażać.
Kolejny raz powtarzam też, ze to dobre jest naprawdę dobre.
Uwielbiam to dobre od Joli Richter-Magnuszewskiej. Co prawda nadała
wierszom Wawiłow innego tonu – Wiblik wydobyła z nich
zadziorność, dziecięcą upartość, czupurność. Ale Wawiłow w
wersji delikatniejszej czyta się tak samo doskonale!
„MOJE
KSIĄŻECZKI. KSIĘGA DRUGA”
NASZA
KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2016
TOM
ZAWIERA:
-
Czesław Janczarski "Tygrys o Złotym Sercu" z ilustracjami Józefa Wilkonia
-
Hanna Januszewska "Kot w butach" z ilustracjami Janusza Grabiańskiego
-
Lucyna Krzemieniecka "O Jasiu Kapeluszniku" z ilustracjami Antoniego Boratyńskiego
-
Adam Bahdaj "Pilot i ja" z ilustracjami Danuty Konwickiej
-
Maria Krüger "Apolejka i jej osiołek" z ilustracjami Zdzisława Witwickiego
-
Jan Edward Kucharski "Wawa i jej pan" z ilustracjami Hanny Krajnik
-
Irena Tuwim "Pampilio" z ilustracjami Ignacego Witza
Ale
gdyby ktoś chciał jednak wrócić do korzeni. Gdyby nie dawały mu
spokoju obrazy z dzieciństwa. Gdyby jednak kreski Grabińskiego,
Krajnik czy Wilkonia były mu drogie ponad wszystko, nienaruszalne.
Gdyby były świętości na które nie można się ważyć. To jest
seria „Moje książeczki”. Ta z kotem w butach, ta z dzieciństwa.
Niezmieniona. Taka sama. No może prócz tego, że jest wydana
zbiorczo, po kilka historii naraz, a nie osobno w miękkich
okładkach. Znów dowód na to, że słowo się nie starzeje, albo
starzeje się dużo wolniej od obrazu. Piękne ponadczasowe historie!
O tygrysie, który miał złote serce i szukał przyjaciela, a
wszyscy się go bali. O suczce Wawie, która się zgubiła i którą
dwoje dzieci odprowadza do pewnego tajemniczego domu. O kocie w
butach. O Jasiu kapeluszniku, do którego przyszedł bardzo dziwny
gość. O Walusiu, który narysował pilota, a ten pilot wyskoczył z
kartki. O królewnie Apolejce, która mieszka w bardzo, bardzo,
bardzo wysokiej wieży, a tak chciałaby mieć kogoś do kochania. I
o tajemniczym drzewie, z soczystymi owocami, które nie wiadomo jak
się nazywa. Genialne, fantastyczne ilustracje! Staroświeckie, bo
tworzyli je mistrzowie polskiej ilustracji sprzed wielu lat!
Oszczędne w palecie barw, ale jednak nasycone nimi. Na nich można
uczyć Dzieci innej wrażliwości, innego patrzenia, na nich można
uczyć historii polskiej ilustracji.
Podoba
mi się to, w jakim kierunku idzie teraz Nasza Księgarnia. To
odkurzanie, archiwum przekopywanie, do tradycji sięganie, z tradycją
zabawa, z tradycją igranie. Cieszę się z tej dwutorowości, z
tego, że nisko kłaniają się klasykom, że honorują pracę
naszych uznanych i największych, ale też z tego, że zapraszają
nowych, by mieli szansę stać się klasykami. Trochę wyszła mi
laurka, ale laurka ze szczerego serca.
*jakby
ktoś nie wiedział, co to lajkry…
Och, wydanie z ilustracjami Wilbikowej... Klasyk i wzrusz!
OdpowiedzUsuńMiałam tą samą książeczkę za dzieciaka , cudownie było sobie to przypomnieć <3
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń