279. PRÓBA ZŁOTA
EVA
LINDSTRÖM
„MATS
I ROJ. KTOŚ SIĘ WPROWADZA”
(TŁ.
MARTA WALLIN)
ZAKAMARKI, POZNAŃ 2015
ZAKAMARKI, POZNAŃ 2015
ILUSTROWAŁA
EVA LINDSTRÖM
Mats
i Roj pewnie nigdy by się nie poznali. Bo Roj mieszkał tu, a Matsa
do tej pory tu nie było. Ale pewnego dnia za żywopłotem coś się
zaczyna dziać, jakieś stukoty, dziwne, nieznane dotąd głosy. Ktoś
się wprowadza. To nie ulega wątpliwości. A to wprowadził się
Mats. Z malutką siostrą i z mamą. Ale bez taty, bo tata już nie
będzie z nimi mieszkał. Skoro Roja i Matsa dzieli tylko żywopłot,
nietrudno się zaprzyjaźnić. To taka przyjaźń, jaka zdarza się
tylko wśród dzieci. To przyjaźń oparta na codzienności, na
zwykłości, na szarzyźnie, na nudzie, ale też na wielkich
przygodach i szukaniu ekscytacji w każdym aspekcie świata. Bo gdy
się strasznie mocno nudzi, można przecież iść do kolegi oglądać
jaszczurkę. Jaszczurka jest zagrzebana w piasku, liściach i
patykach, nie widać jej nawet ogona, ale to nie chodzi o to, by
widzieć jaszczurkę – chodzi o samo czekanie, wspólne. A potem,
gdy jaszczurka kolegi umiera, to trzeba koniecznie zrobić wyprzedaż
garażową, żeby dorzucić się na kupno nowej. Przecież kiedyś
spędziło się całe popołudnie na oczekiwaniu, aż jaszczurka
wychynie spomiędzy kamieni. Co z tego, że nie wyszła? Można też
z zupełnie zwyczajnego kamienia uczynić kamień księżycowy i nie
jest to wcale takie trudne. Trzeba tylko wystrzelić ten kamień z
gumki, zawieszonej na palcach – mocno, z całej siły. A on nie
wraca i to w takim razie oczywiste, że jest kosmiczny. Można
zbudować szałas, ot tak, z patyków, liści i kory. Bez
przygotowania i planów zagospodarowania terenu. Ale najważniejsze,
żeby ten szałas był tajny, żeby nie wiedział o nim nikt prócz
Matsa i Roja. Tyko wtedy taki szałas się liczy. A gdy przypadkiem
jedzie się na wakacje oddzielnie, to koniecznie trzeba napisać
list, a po drugie nie bawić się tak doskonale jak wtedy, gdyby mieć
przyjaciela u swojego boku.
To
książka właśnie o tym – o przyjaźni. Zadzierzgniętej ot tak,
bo się blisko mieszka, bo się jest dzieckiem, które ciekawie
spogląda za żywopłot. To książka o przyjaźni, która trwać
będzie najpewniej całe życie, bo Mats i Roj nie dzielą z sobą
tylko niezwykłych chwil – są ze sobą w godzinach nudnego
grzebania patykiem w piasku i wtedy, gdy pada deszcz i woda wlewa się
za kołnierz i właściwie nie ma co robić. Będą przyjaciółmi,
bo codzienność zmusza ich do wspólnego kreowania fantastycznego
świata, do walki z nudą, do tego, by dwóch małych chłopców
stanęło z nią w szranki. A wyobraźni im nie brakuje! I ta
opowieść tak się właśnie snuje – raz leniwie, powolutku, bez
akcji, a potem nagle któremuś wpada do głowy jakiś dziecięcy
pomysł i wstępuje w Matsa i Roja energia i działają, a akacja
biegnie za nimi jak pies z wywieszonym językiem. Życie.
Mam
wrażenie, że Eva
Lindström podpatrywała jakichś dwóch chłopców, że podkradała
się i podsłuchiwała ich dialogi, że pomysły, jakie wtłoczyła
do głowy dwóm papierowym przyjaciołom, są podkradzione ze świata,
z relacji istniejących dzieci. Genialnie pokazała dziecięcy świat
– emocje, kreatywność, uczucia.
Mam
jednak z tą książką duży problem. Należę bowiem do
społeczeństwa „błyskotliwego” – wolimy błyskotki. A rysunki
„jak ręką dziecka” trawimy tylko u prymitywistów, których
nazwiska widnieją już w encyklopedii, albo u własnych dzieci,
względnie zaprzyjaźnionych dzieci sąsiada. Dlatego tym razem nie
chcę oglądać tej książki. Chcę ją tylko czytać – czytać
wyobrażając sobie Matsa i Roja po swojemu, czytać wymazując obraz
dwóch brzydkich, grubych chłopców, których namalowała Eva
Lindström. Piękna
książka/niepiękna książka. Czyta się jak złoto, ogląda jak
tombak.
[Książkę
czytałyśmy głównie w Chacie Miłkowskiej, bo co innego mogłyśmy
czytać właśnie tam, jeśli nie Zakamarki? vide Wakacyjny konkurs
Zakamarkowy].
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...