275. OCZY, SZAFA, OSOBOWOŚĆ

EWA MADEYSKA
„OKULARKI”
DWIE SIOSTRY, WARSZAWA 2015
SERIA MAŁE KATASTROFY
ILUSTROWAŁA KASIA MATYJASZEK

A właśnie, że Frania nie założy patrzałek! Woli mrużyć oczy. Bo Wiktor, obok którego siedzi w przedszkolu, śmieje się do rozpuku. I mówi „okularnica!” i jeszcze, że Frania nie widzi bez okularów, że nie widzi. I jeszcze dużo innych rzeczy. A Franię boli wtedy brzuch i ma ochotę zostać w domu ze swoją malutką siostrzyczką. I z Rysiem, swoim konikiem, który akurat nie mógł iść do przedszkola, „bo go bolą rodzynki”. I nie wychodzić już nigdy więcej!
Pamiętam, gdy ja po raz pierwszy usłyszałam słowo „okulary” skierowane w moją stronę przez okulistkę. Zepsuła mi cały dzień, wieczór cały płakałam w poduszkę. Bałam się, że ludzie mogą przestać mnie lubić, bo będę nosiła bryle. Albo jeszcze gorzej – mogą nawet nie zacząć mnie lubić. Bo okulary widać na pierwszy rzut oka, bo łatwo się do nich przyczepić, bo są istnieje już gotowy zestaw słów i zwrotów, którymi można dokuczać okularnikowi. Tylko brać i rzucać. Ja miałam 15 lat – byłam „dorosła”. Trochę obrosłam już twardą skórą, ale wciąż bałam się zranienia. Nie wyobrażam sobie, jak mocno musi bać się agresji Dziecko. Także tej słownej. Bo ona czasem boli bardziej. Rana się zagoi, zasklepi w strupek, który można odrywać z rozbitego kolana. To co się usłyszało wpada do samego środka – przez ucho do serca. I tam zostaje – czasem nawet po wiek wieków.
A ludzie nie lubią inności, choć deklarują, że chcą być inni. Niektórzy malują włosy na zielono, niektórzy przekłuwają pępek, niektórzy ubierają się tylko na czarno. To tylko poza – odrzucę, zanim mnie odrzucą. Bo każdy człowiek boi się samotności. Woli utonąć w tłumie, niż nie mieć z kim bawić się w piaskownicy.
Idąc tym tropem, ale po dorosłemu, trafiłam ostatnio znów po latach na studencką etiudę Romana Polańskiego „Dwaj ludzie z szafą”. Oglądałam kiedyś jako smaczek, w ramach „zaliczania” filmografii wielkich reżyserów. Teraz oglądałam świadomie, nastawiona na otwieranie metafor ostrym nożykiem dosłowności, na łamanie na pół symboli, wysysanie wnętrza. Konkluzja jest jedna – obcy, inny, odstający, szafę niosący, musi się dostosować, bo jeśli nie, nie ma dla nich miejsca w społeczeństwie.
O tym są „Okularki” - o niezrozumieniu inności, wyśmiewaniu, by z innością sobie radzić, o życiu pod linijkę i o tym, jak znaleźć piękno w defektach, w odstępstwach od normy, w czerwonych okularach… I jeszcze o radzeniu sobie, o budowaniu silnego charakteru, o przezwyciężaniu własnych lęków, słabości i dumie z siebie na sam koniec. Na przykład wtedy, gdy można odpowiedzieć Wiktorowi coś najmądrzejszego w świecie.
Zrobiło się nagle mocno ciężko, więc powiem, że „Okularki” to niezwykle lekka książka. Napisana tak, jak lubię. Delikatnie odstającym od normy językiem, stylem własnym, nieprzystającym.

Rodzina Franki jest zwyczajna i dlatego właśnie piękna. Z Mamą-wielorybem i Tatą okularnikiem. Z chaosem porannego wstawania i rozlanego kakao. Kochają się, mają swoje małe rytuały, swoje wady i niedoskonałości. Zarysowani są kilkoma zdaniami, słowami pojedynczymi zaledwie, ale to wystarczy, żeby wykreować indywidualności, charaktery, z których każdy lubi się za coś innego. Oj, lubi się bardzo!






Komentarze