620. PRZYJACIÓŁKA ANI SHIRLEY


KIMBERLY BRUBAKER BRADLEY
„WOJNA, KTÓRĄ W KOŃCU WYGRAŁAM”
(TŁ. MARTA BRĘGIEL-PANT)
ENTLICZEK, WARSZAWA 2019

„-Tęsknił za tobą – powiedział Fred. - Wszyscy za tobą tęskniliśmy.
Nigdy wcześniej nikt za mną nie tęsknił.” [s.48]
I tu, panna Ado, mylisz się bardzo. Ja tęskniłam! Ja wypatrywałam za Tobą oczy! Ja wołałam, bo miałam nadzieję, że odpowiesz, że nie zginęłaś w czasie bombardowań, że jakoś udało ci się przetrwać wojnę, że, och, o tym nawet nie śmiałam marzyć!, masz naprawioną szpotawą stopę! Och, Ado, jak ja się bardzo o Ciebie martwiłam, jak Twoja historia nie mogła dać mi spokoju, jak sen z powiek zdejmowała, chichotała podstępnie i kazała o sobie myśleć wciąż i wciąż! Och, Ado, jak się cieszę, że Twoja stopa jest już po operacji, że Susan namówiła cię na zabieg, że wszystko się udało i że zaczynasz chodzić! Że w końcu wszystko jest tak, jak powinno – prawidłowo! Że nie ma już powodu, byś nie wierzyła, że jesteś mądrą dziewczyną, wartą, by ją kochać.
Ale, jak mówi Ada „możesz sobie wiedzieć, co chcesz, ale to jeszcze nie znaczy, że w to wierzysz.” [s.7]
Ada nie wierzy. Nie wierzy, że ktoś mógłby ją pokochać. Jest jak czerwona mrugająca dioda – wciąż gotowa, by się pakować (a cóż mogłaby pakować? przecież nie ma żadnej swojej własności!) i iść. Gdziekolwiek. Dokądkolwiek. Jeśli tylko Susan, jej prawna opiekunka, się nią znudzi. Ada nie pozwala sobie na głębszy oddech. Nigdy. Oddycha zawsze płytko, żeby nie zabierać za dużo powietrza. Musi być w pogotowiu. Musi być w oczekiwaniu. Boi się, że jeśli tylko da sobie prawo do sekundy nie-myślenia, nie-czekania, to będzie musiała radzić sobie znów sama. Wydaje jej się, że jej obowiązkiem jest być idealną. Inaczej będzie musiała odejść. Kolejny raz, myśląc o Adzie, kulę się w sobie. Jak wielką krzywdę można zrobić swojemu dziecku – świadomie, nieświadomie? Matka Ady była potworem, ale nawet ona nie mogła sobie zdawać sprawy, jak bardzo zniszczy życie swojej córki. Teraz Susan powoli je odbudowuje. Razem z Adą i jej bratem mieszkają w nowym domu (stary został zbombardowany), Ada miała operację szpotawej stopy, hodują kota i konia. Starają się żyć normalnie (na tyle, na ile to możliwe w miasteczku w stanie wojny). Susan wciąż jednak zapomina, że Ada jest jak rozlatujący się szkielet, na którym nie ma skóry – są same nerwy. Że żeby ją dotknąć, trzeba uprzedzić, bo ona musi się na dotyk przygotować. Bo nie wierzy, że na niego zasługuje. Nie wierzy, że zasługuje na cokolwiek. Myślałam, że skoro Ada już tyle wycierpiała w pierwszej części książki, to teraz Autorka da jej trochę spokoju. Naprawi stopę rękoma dobrego doktora i wszystko będzie już teraz w kolorach tęczy. Ale Kimberly Brubaker Bradley nie pisze po to, by wszystko było w kolorach tęczy. Pisze po to, by pokazać, że człowieka z upadku nie jest łatwo podnieść. Pisze o wojnie ważniejszej niż II woja światowa – o wojnie, jaka toczy się w młodej dziewczynie, którą trafił odłamek nie-miłości. To walka o przetrwanie – o zaakceptowanie siebie. Szpotawa stopa – powód jej braku samoakceptacji, już nie istnieje. Matka – okrutny oprawca, który konsekwentnie niszczył poczucie własnej wartości swojej córki – też już nie istnieje. Zginęła w bombardowaniu Londynu. Co ma czuć Ada w związku z tym? Nawet o to się martwi w kontekście pozostania u Susan – czy jeśli nie będzie jej źle i przykro, to Susan pomyśli, że jest nieczuła i ją odeśle? Myślę, że Ada doskonale dogadałaby się z Anią z Zielonego Wzgórza. Ania też dług nie pozwalała sobie uwierzyć w swoje szczęście, w to, że ktoś może ją kochać. Robiła wszystko, by udowodnić światu, że ma wartość. Obie są przekonane, że nie wystarczy tylko być, że to o wiele za mało. I obie są tak cholernie dumne! Aniu, Ty doświadczyłaś tych wszystkich uczuć dużo wcześniej, niż Ada, więc powiedz jej, gdy będziecie stały obok siebie na półce w swoich własnych książkach, że jest nadzieja, że niektóre historie kończą się dobrze. Niech uwierzy trochę szybciej niż na 378 stronie i niech ze zdania: „Możesz sobie wiedzieć, co chcesz, a pewnego dnia może w to nawet uwierzysz” [s.378] wykreśli czym prędzej to „może”. Bo ja nie śpię po nocach. I zamartwiam się o nią. Bo ją kocham...

Komentarze