259.OSOBIŚCIE MEDALUJĘ
NICK BRUEL
„ZŁY KOCUREK I
DZIECKO”
(TŁ. MARTA PANEK)
MAMANIA, WARSZAWA
2015
ILUSTROWAŁ NICK
BRUEL
Najpierw się
oburzałam. Że jak to tak, że nie przystoi, że to trochę
obraźliwe, że to przecież krew z krwi mojej. Potem zaczęłam sama
to zauważać. Gdy wydawała pierwotne dźwięki przy jedzeniu. Gdy
śliniła się, nie panując nad tym odruchem. Gdy starała się
czołgać, choć jeszcze nie potrafiła. Gdy stawiała pierwsze
rozdygotane kroki. A nade wszystko, gdy pakowała do buzi kurz z
podłogi, piłkę, swoje skarpety, pilot od telewizora i papier
toaletowy. To, że Majka jest zwierzęciem, że czasem jej zachowania
ktoś porównuje do zachowań swojego psa czy kota. Teraz dorośleje,
staje się coraz bardziej ludzka, zanika w niej pierwotność, górę
zaczyna brać wychowanie, cywilizacja.
A piszę o tym przy
okazji książki bardzo zabawnej, książki która puszcza oczka zza
kartek, która jest książką trochę serio, ale dopiero tam w
głębi, gdy myśli się o niej mocniej, intensywniej.
Mowa o złym
Kocurku.
Nie znaliśmy się
do tej pory – on i ja. I od razu stanęliśmy ze sobą twarzą w
twarz w sytuacji ekstremalnej. Bo do tej pory Kocurek był sam. „I
życie było dobre”. Potem przyszedł Pies. I trzeba było nauczyć
się ignorować brzydki zapach, ślinę, przyjacielskie lizanie po
twarzy. Kocurek nauczył się nowego świata, poznał reguły gry i
życie w końcu znów stało się dobre. Okazało się jednak, że
Pies był niegroźnym przeciwnikiem, bo oto nadeszła cudowna
niespodzianka – ONA. „Ale co to jest do diaska?” Dziewczynka.
Całkiem mała. Przeciwnik w kociej olimpiadzie, konkurentka,
wygrywająca każdą kategorię – w ilości pochłanianego
jedzenia, w śmierdzeniu na odległość, w gadaniu bez końca. W
każdej konkurencji, w której do tej pory wygrywały zwierzęta.
Kocurek próbuje się pozbyć owej ONEJ, bo czuje, że jego pozycja w
domu jest zagrożona, że być może już nigdy życie nie będzie
dobre. Ale jedno zdanie zmienia nagle cały świat, wywraca na nice
jego niechęć, sprawia, że Kocurek i Ona stają się najlepszymi
przyjaciółmi. Podpowiem tylko, że to coś o miłości, że to coś
o przytulaniu, że to coś o opiece, że to coś, co jest w życiu
najważniejsze. Więcej nie, bo trochę ściska mnie za gardło i
wśród łez śmiechu, ukradkiem płyną te wzruszenia.
To książka pełna
humoru – prostego, najprostszego, który rozbawi nawet dziecko i
który wraz z dużymi literami sprawia, że to może być książka
na „pierwsze czytanki”. Ale dla mnie jest pełna refleksji,
pełna miłości. Na końcu jest rozmowa z autorem - też wypełniona
po brzegi absurdem i uśmiechem pod wąsem. Ale jest tam jedno
zdanie, co łapie mnie za gardło i trzyma. To odpowiedź na pytanie
„Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?”.
„Adopcję naszej
wspaniałej córeczki, Isabel.”
Podium. Medal.
Kwiaty i szampan dla tego Pana.
[Za możliwość
udziału w kociej olimpiadzie dziękujemy Wydawnictwu Mamania]
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...