535. NIE PAMIĘTAMY
MONIKA
KOWALECZKO-SZUMOWSKA
„FAJNA FERAJNA”
BIS, WARSZAWA 2017
ILUSTROWAŁA
ELŻBIETA CHOJNA
Nie, nie pamiętamy
wystrzałów bomb na ulicach. Nie, nie pamiętamy ciemności
całkowitej, która panuje w zamkniętej piwnicy bez okien, podczas
nalotu. Nie, nie pamiętamy, jak bardzo daleko jest z punktu A do
punktu B, gdy jest się małą dziewczynką i niesie się meldunek.
Nie, nie pamiętamy, jak to jest trzymać w dłoni pistolet. Nie, nie
pamiętamy smrodu kanałów ściekowych, którymi trzeba przejść z
jednej dzielnicy do drugiej. Nie, nie pamiętamy, jaki ciężar ma
ciało przyjaciela, który umiera na twoich rękach… Na szczęście.
Dzięki temu, że ktoś to przeżył za nas.
Te wszystkie
charakterystyczne „P” na koszulkach, majtkach, zderzakach
samochodów i tatuażach to bujda na resorach! Może bardziej bym w
nie wierzyła, gdyby hasło brzmiało „Nigdy więcej!”. Bez
wykorzystania symbolu batalionu Parasol...
Oczywiście –
pamięć o powstańcach jest ważna. O ich poświęceniu, odwadze,
mocy, sile, o ich upokorzeniu, strachu, lęku, bólu, o śmierci.
Taka pamięć na co dzień, nie tylko 1 sierpnia od 17 do 17.30.
Pamięć po cichu, w samym sobie.
Jak tę pamięć
pielęgnować?
Na przykład
czytając.
Monika
Kowaleczko-Szumowska napisała (wraz z powstańcami) piękną
książkę. Wszystkie opowiadania zostały napisane na podstawie
relacji zachowanych w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania
Warszawskiego. I na podstawie rozmów. Bo z częścią bohaterów tej
książki autorka rozmawiała twarzą w twarz.
Zaczęło się od
Mirka Jajko – od dziesięciolatka, który ni mniej ni więcej,
tylko uciekł z domu do Powstania. I trafił do „Ziuka”.
Najmłodszy zaprzysiężony żołnierz Armii Krajowej miał 9 lat. „Wychowywała mnie mama harcerka i tata ułan z 26. Pułku Ułanów, który bił się wszędzie tam, gdzie była sposobność i potrzeba walczyć za Polskę”. [s.26]. Nie walczył z bronią w ręku, ale walczył inaczej – nosząc paczki, listy, lekarstwa, amunicję, broń, odgruzowywał zakopanych i przeprowadzał ludzi przez tereny opanowane przez Niemców. Wciąż nie może sobie darować, że nie pożyczył pękniętego hełmu swojemu koledze, też Jureczkowi, a chwilę potem kolega umarł na jego rękach od postrzału w głowę…
Najmłodszy zaprzysiężony żołnierz Armii Krajowej miał 9 lat. „Wychowywała mnie mama harcerka i tata ułan z 26. Pułku Ułanów, który bił się wszędzie tam, gdzie była sposobność i potrzeba walczyć za Polskę”. [s.26]. Nie walczył z bronią w ręku, ale walczył inaczej – nosząc paczki, listy, lekarstwa, amunicję, broń, odgruzowywał zakopanych i przeprowadzał ludzi przez tereny opanowane przez Niemców. Wciąż nie może sobie darować, że nie pożyczył pękniętego hełmu swojemu koledze, też Jureczkowi, a chwilę potem kolega umarł na jego rękach od postrzału w głowę…
„Miki Bandyta”
był Żydem, który ukrywał swoje pochodzenie przez całe Powstanie,
stracił rodziców, pseudonim wybrał sobie wygrzebując z pamięci
film Dinseya i był przekonany, że wybuch Powstania to był prezent
od miasta na jego 13 urodziny.
Jaga była
najstarsza z opisywanej tu ósemki. I chyba najweselsza. Urodzona
optymistka. Tylko jej mogło się zdarzyć, że gdy nocą miała
przenieść meldunek na drugą stronę Alej, pierwszy raz jako nocna
łączniczka, to do jej nogi przyczepiło się wiadro i narobiło
rumoru na całą ulicę…
Kazimierz pracował
w drukarni, roznosząc gazety, a wieczorami rozklejał na murach
plakaty. Szczególnie lubił ten z hasłem „Tygrys do budy”, bo
nienawidził niemieckich czołgów.
„Hipek”, lat 14
– w Powstaniu obsługiwał granatnik i przeprowadzał ludzi przez
kanały. W kompletnej ciszy i bez światła. „Gdy przyszedł
rozkaz, żeby stworzyć dwa oddziały 'kanalarzy', wybrano między
innymi naszą drużynę. Nie powiem, żebym był zachwycony, ale w
Powstaniu nie było gadania: to chcę, a tego się brzydzę.
Wykonywało się rozkaz i już.” [s.87]
Basia przeżyła
cudem. Tak samo, jak jej wujek Stasiek, który mieszkał w piwnicy
swojego domu przez pół roku, nie wychodząc na zewnątrz. To był
„warszawski robinson”.
Dla Halusi
najważniejsze były jej zwierzęta i gdy popędzana przez Niemców
wychodziła ze schronu w swojej piwnicy (w butach ukrywając dwie
złote obrączki), to wzięła pod pachę psa Perełkę i kota
Psotkę, bo bez nich nie potrafiła żyć.
Nie mogę się
oprzeć wrażeniu, że dzieci z tej książki potraktowały Powstanie
jako przygodę. Nie jako zabawę, ale jako przygodę właśnie. Jako
coś ekscytującego. Nie jeden raz pada w niej stwierdzenie - „a co
jeśli wojna się skończy, a ja nie zdążę iść walczyć?”.
Powodem tego był chyba fakt, że gdy wojna się zaczynała, mieli po
kilka, kilkanaście lat. Wojna w nich wrosła. Musieli umieć wojnę
na pamięć, jak tabliczkę mnożenia – inaczej nie mieli szans na
przeżycie. To był chyba trochę taki wielki plac zabaw, gra
terenowa, w której trzeba poznać reguły, a potem stosować się do
nich tak, żeby dojść do mety. Często to ich rodzice grali w tę
grę, zaszczepiając im „bakcyla”. Mieli niezły ekwipunek –
pistolety pochowane w zakamarkach domu, nielegalną prasę i pewnie
puszki z konserwami. Wojna to była tych dzieci codzienność,
rzeczywistość, w tej wojnie już się nudzili, chcieli poziom
wyżej, na następną planszę. I tu nadarza się okazja –
Powstanie! Śmierć chyba nie była dla nich do końca realna. To
chyba było jak gra komputerowa – wierzyli, że mają nieskończoną
liczbę żyć… Owszem, bali się. Gdy „Miki” miał zanieść
listę żądań Niemcom, gdy powiewając biała flagą szedł sam
przeciwko nim, mając przed oczami lufy karabinów, wpatrzone w jego
czoło, to się bał. Poprosił nawet Jagę, żeby mu skombinowała
szerokie spodnie, żeby nie było widać, że drżą mu kolana… Ale
mimo wszystko Mirek Jajko uciekł i kłamał, że chce do wojska, bo
jest sam, że jego rodzice i siostra nie żyją. I inne dzieci
kłamały na temat swojego wieku, żeby ich tylko przyjęli do
batalionów i dali walczyć przeciwko wrogowi, za ojczyznę...
Monika
Kowaleczko-Szumowska opisała historie tych dzieciaków bez zbędnego
patosu. W prostych, żołnierskich słowach. Ale z wielką miłością
i sympatią. Z należytym szacunkiem. Z atencją. Ale i z elementami
humorystycznymi. Dokładnie tak, jak może zapamiętać wojnę
dziesięcio-, dwunastolatek.
I ilustracje… Dla
mnie mistrzostwo świata! Symboliczne, nie zawsze oczywiste, nie
nazbyt artystyczne, nie malarskie. Raczej też w „żołnierskich
słowach”. I w kolorach wojny – biel, czerń, szarość i
czerwień. Idealne!
Dlatego to taka
ważna książka. Pierwsza, którą można wykorzystać do rozmów z
dzieckiem o wojnie. Nieśmiałych. Nieco nieporadnych. Pełnych
niewygodnych pytań.
Odchodzi piękne,
mocne, odważne pokolenie. Odchodzą ludzie, którzy się nie wahali,
nie zastanawiali, bo tak zostali wychowani – ojczyzna to wyższa
wartość, której trzeba bronić zupełnie tak samo jak swojego
mieszkania, samochodu, portfela, jak, przekładając na dziecięcy,
współczesny język, ulubionego zestawu klocków LEGO. To coś, co
było oczywiste, co nie podlegało analizom.
Odchodzą ludzie,
opisani w tej książce. Odchodzą Mirek, Jaga, Jureczek, „Miki”,
Kazimierz, Basia, „Hipek” i Halusia. Za chwilę nie będzie
żadnego z nich. Za chwilę zostaną tylko w książkach, na
fotografiach, które zaginęły, na taśmie z nagraniem, która
rozciągnęła się i nic się już z niej nie da odczytać…
Czy patrzą na nas
teraz z radością i dumą? Czy właśnie po to oddali swoje życie,
zdrowie, młodość?
Dziś widziałam mem, na którym młody człowiek mówi: „Tak, oddałbym życie za ojczyznę!”. A ktoś mu odpowiada: „A nie umiesz zabrać ze sobą z plaży śmieci!”. Na szczęście nikt od nas, od naszych dzieci nie wymaga, żeby wziąć broń, która na co dzień leży w worku z cebulą za kuchenką i iść zabijać Niemców w obronie swojej stolicy. Bycie patriotą w tych czasach jest znacznie łatwiejsze. Więc dlaczego tak trudno nam zadbać o to co mamy, co dla nas wywalczono? Postarajmy się dla Mirka, Jagi, Jureczka, „Mikiego”, Kazimierza, Basi, „Hipka” i Halusi.
Dziś widziałam mem, na którym młody człowiek mówi: „Tak, oddałbym życie za ojczyznę!”. A ktoś mu odpowiada: „A nie umiesz zabrać ze sobą z plaży śmieci!”. Na szczęście nikt od nas, od naszych dzieci nie wymaga, żeby wziąć broń, która na co dzień leży w worku z cebulą za kuchenką i iść zabijać Niemców w obronie swojej stolicy. Bycie patriotą w tych czasach jest znacznie łatwiejsze. Więc dlaczego tak trudno nam zadbać o to co mamy, co dla nas wywalczono? Postarajmy się dla Mirka, Jagi, Jureczka, „Mikiego”, Kazimierza, Basi, „Hipka” i Halusi.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...