487. ANIA FOREVER

LUCY MAUD MONTGOMERY
„ANIA Z ZIELONEGO WZGÓZA”
(TŁ. EWA ŁOZIŃSKA-MAŁKIEWICZ)
WILGA, WARSZAWA 2017
ILUSTROWAŁ MARIUSZ ANDRYSZCZYK

Jakie jest pierwsze skojarzenie, które rodzi mi się w głowie na hasło „rude”? Marchewka! A jak marchewka, to wcale nie ciasto marchewkowe, tylko Ania… „Ania z Zielonego Wzgórza”. „Ania” krąży mi w krwiobiegu. Słyszałam gdzieś, że komórki w ludzkim ciele całkowicie wymieniają się po siedmiu latach. Że siedem lat temu miałam inną skórę, inne paznokcie, inne włosy… Ale „Ania” wciąż tam jest, bo co jakiś czas ją czytam, oglądam, wysłuchuję…
Streszczenie? Dzieje się tam tyle, że napisanie jedynie paru zdań, ogołaca tę książkę. Ale napiszę. Jedenastolatka. Błąka się od domu dziecka do rodzin zastępczych. To tu, to tam. Tu opiekuje się dziećmi, tam marznie, tu dostaje lanie, tam pracę ponad siły. Właściwie jest pogodzona ze swoim losem. Zrezygnowana. Nie oczekuje nic, ponadto, co dostaje. Ma broń – największą – swoją wyobraźnię. Czyta mnóstwo. Gdy tylko może, gdzie tylko może, co tylko może. Pochłania, pożera. Książki (a już szczególnie poezja) stają się jej murem. Odgradzają ją od tego, co się dzieje naprawdę. Od ludzkiego okrucieństwa, wykorzystywania, przemocy. Gdy się opuszcza swoje ciało i staje się myślą, wierszem, wyobrażeniem, łatwiej znieść uderzenie. Gdy nie ma cię w ciele, bicie nie boli. A gdy ma się wymyśloną przyjaciółkę, która mieszka w kawałku szyby, to czasem jest z kim porozmawiać. Opowiedzieć. Zwierzyć się. Tym razem Ania trafia na Zielone Wzgórze. Na Wyspę Księcia Edwarda. Odbiera ją ze stacji Mateusz Cuthhbert, starszy pan - małomówny, nieco spłoszony, zamknięty w sobie. Ania zachwycona jest i nim (czuje pokrewieństwo dusz!) i samym miejscem, do którego trafiła. Oddycha pełną piersią, jakby chciała nabrać tego czystego powietrza na zapasa, bo gdzieś w jej podświadomości czai się pewność, że to tylko na chwilę, że już zaraz, za chwileczkę, ktoś jej to odbierze, że wróci tam, skąd przybyła – do świata, w którym nie ma słów, są rękoczyny. I ten czar pryska tuż po przekroczeniu progu domu Cuthbertów na Zielonym Wzgórzu, gdy widzi ją Maryla, siostra Mateusza – zasadnicza, praktyczna, surowa dama… „Pojechałeś przecież po chłopca! Mieli nam przysłać chłopca!”. Zdziwienie, zwątpienie, zaskoczenie – to po stronie Cuthbertów. Rezygnacja, pogodzenie z losem i wielka nadzieja – to po stronie Ani. Bo niby wie, że nie ma szans, by zostać w tak doskonałym miejscu, jak Zielone Wzgórze. A z drugiej strony – to miejsce do głębi poruszyło jej duszę. Gdyby mieszkała na Zielonym Wzgórzu, to mogłaby nawet zapomnieć, że jest ruda… Oczywiście, zostaje, bo inaczej nie byłaby przecież Anią z Zielonego Wzgórza. Ale droga do tego nie jest tak prosta, jak na to wygląda. A potem? Potem jest już tylko lepiej! Ania to naprawdę wyjątkowa dziewczyna – z głową pełną pomysłów, inteligentna, tryskająca energią, taka, której nie można nie lubić, taka, z którą każdy chciałby się przyjaźnić. Nawet czarnowłosa Diana, która mieszka niedaleko i zostaje pierwszą prawdziwą przyjaciółką Ani. Taką od serca…
Podobno inspiracją dla Montgomery do napisania przygód Ani była historia, którą przeczytała w gazecie: o dziewczynce, którą przysłali z sierocińca, zamiast chłopca, a mimo to rodzina zastępcza zdecydowała się ją zatrzymać. W jednym z amerykańskim magazynów autorka znalazła fotografię modelki Evelyn Nesbit, którą przypięła na tablicy nad swoim biurkiem. To tak miała wyglądać Ania, tylko że z rudymi włosami… Tak jak w przypadki wielu powieści, które weszły do kanonu, „Ania” była odrzucana przez wielu wydawców, aż Montgomery trafiła na L.C. Page Company z Bostonu, który zdecydował się wydać Anię. Na swoje szczęście, bo od razu stałą się bestsellerem! Autorka pisała o losach Ani właściwie do końca życia, wydając ostatnią historię, w której występowała w 1939 (zmarła w 1942).
Zawsze w przypadku klasyki fascynuje mnie to, że rzecz napisana tyle lat temu, wciąż porusza, bawi, śmieszy, łapie za serce. Że „Ania”, którą Lucy Maud Montgomery wydała 110 lat temu (sic! W 2018 jest rocznica!) jest właściwie tak samo nośna. Owszem, zmieniły się realia – stroje, sposób mówienia, mentalność ludzka, zwyczaje, ale losy małej, rudowłosej dziewczynki, która nagle pojawia się na progu domu starszego rodzeństwa – Maryli i Mateusza z Zielonego Wzgórza – wciąż wyciskają z oczu łzy i wywołują pragnienie chronienia jej przed całym złem świata! Sprawdza się tu moja teza, że najważniejsze są uczucia, jakie wywołuje książka, a ta wciąż wstrząsa i angażuje współczucie, rozbawienie, oburzenie, złość, radość, sympatię, miłość i co kto jeszcze sobie wymyśli. I sprawia, że w naszej głowie wybuchają obrazy. Fascynujące jest też to, jak na przestrzeni wieków ilustratorzy obchodzili się z Anią (kwestia tłumaczy to też opowieść na osobny post). Niby wszystko jest jasne – ruda, chuda, zabiedzona, z długimi włosami, patykowata, brzydka… Ale każdy widzi ją zupełnie inaczej. Tym razem zobaczył ją Mariusz Andryszczyk. Cóż mogę powiedzieć? Miłość mu wyznać? Chyba nie wypada, nie przystoi (co by powiedziała Maryla!), ale jego ilustracje poruszają we mnie podobne struny, które trąca „Ania” - rozczulenie, nostalgię i ogromny podziw. Najbardziej podoba mi się jego Ania poznająca Dianę. Mały rysunek, 1/3 strony, ale tyle tam uczuć! Widać od razu pewną siebie Dianę i zahukaną, nieśmiałą Anię, niepewną tego, jak powinna się zachować, już zauroczoną, ale jednak ciągle mającą z tyłu głowy fakt, że ona jest dzieckiem z bidula, biednym i bez pozycji, a Diana ma piękne stroje, alabastrową skórę i czarne włosy… I wstążki w tych włosach…
Zaskoczyło mnie to, że Mateusz ma w wizji Andryszczyka długie włosy! To stoi w sprzeczności z wdrukowanym we mnie obrazem Mateusza, stoi w sprzeczności z jego charakterem, ale może Andryszczyk dostrzegł coś, czego nie widzą w Mateuszu inni? Dlatego dał mu rozwiany włos i trochę swobody?
To zawsze już będzie Ania. Nie zrezygnuję z niej, choćby oskarżali ją (i mnie!) o staroświeckość. Zawsze już będę ją trzymać za rękę, choć rosnę i rosnę, a ona wciąż pozostaje taka sama.







Komentarze

  1. Bardzo lubię Anię, nawet teraz, ale nie potrafiłam przekonać do niej swojego syna. Przeczytał tę książkę, bo musiał (lektura), nie znalazł w niej jednak niczego dla siebie. Z jego punktu widzenia to lektura, w której nic się nie dzieje, a Ania tylko gada. To bardzo chłopacki punkt widzenia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...