45. JAZDA WÓZKIEM WIDŁOWYM


ERLEND LOE
„KURT I RYBA”
(TŁ. HELENA GARCZYŃSKA)
ENE DUE RABE, GDAŃSK 2012
ILUSTROWAŁ KIM HIORTHØY

Erlenda Loe znam z dorosłych książek. W „Dopplerze” zakochałam się po uszy. W „Muleum” utknęłam po pas – ale nie jak w bagnie, a w kąpieli błotnej o dobroczynnym działaniu. Ale „Kurt i ryba” to moja miłość do samego czubka głowy!
Kurt jest kierowcą wózka widłowego. Ma wąsy, dziwnego szefa, który mówi wysokim głosem, żonę Anna-Lizę, trójkę dzieci – Chudą Helenę, Małego Kurta i Buda, a jego wózek widłowy ma kolor żółty. Kurt lubi swoją pracę, spełnia się w niej i czerpie z niej przyjemność. Lubi jeździć swoim wózkiem tam i z powrotem po nabrzeżu i przewozić towar, który przypłynął wielkimi statkami do magazynu, pod dach. Pewnego dnia spotyka go dość nieoczekiwana sytuacja – na nabrzeżu znajduje ogromną rybę – nie powinno tam być takiego ładunku, ryba staje się problemem, więc szef pozwala Kurtowi zabrać ją do domu. To staje się bodźcem do zmiany swojego życia – swojego i swojej rodziny. Nie chcę mówić w jaki sposób ryba może kogoś oświecić, jak może stać się początkiem filozofii, jak może zajrzeć komuś w oczy i je otworzyć. Nie chcę, bo na tym polega urok tej książki – na absurdzie, który dzieci pewnie przyjmą z otwartym sercem, na niespodziance, na nieoczekiwanym... Tak, jak kierowca wózka widłowego nie przychodzi nam do głowy jako bohater książki dla dzieci, tak ryba nie przychodzi nam do głowy jako powód do uśmiechu -
nie mniej jednak tak się właśnie od ryby śmieje się cała rodzina.
A ta książka to opowieść o tym, że warto czasem zastanowić się nad swoim życiem takim, jakie jest i spróbować trochę zmienić mu fryzurę, uczesanie i ciuchy – na chwilę, tak, żeby sprawdzić, jak to będzie. A także o tym, że nigdy nie można zapominać kim się jest naprawdę. A także o tym, że zmieniając się, można pozostać takim samym, ale bogatszym. A także o tym, że największą wartością w życiu jest mieć kogoś bliskiego. Ale także o tym, że czasem trzeba zostać sam na same ze sobą. Ale i o tym, że „jeśli ktoś mówi, że jest fajny i lubiany, to wcale tak nie musi być, a jest nawet możliwe, że ktoś, kto mówi, że jest fajny i lubiany, jest mniej fajny i lubiany od tego, kto nie mówi, że jest fajny i lubiany.” [s.64]
Ogromny plus za całą masę mądrych scen – jedną z moich ulubionych jest ta, gdy Kurt nazywa Buda głupkiem, ale potem przyznaje się, że się rozzłościł i dlatego nazwał go głupkiem, ale że to nieprawda i przeprasza go. Albo taka zwykła scena, gdy całą rodzina gra w gry planszowe.
To taka książka-zwyklak, która ma w sobie dużo mocy – tyle, żeby poruszyć tysiąc lokomotyw. Tak, jak te rysunki – niepozorne, czarno-białe, narysowane jakby od niechcenia, ale ja czytam w nich miłość, zrozumienie, szacunek, przyjaźń i ogromną sympatię dla Kurta i jego rodziny (no i ryby oczywiście!)
Niektórych doroślaków może denerwować elementarzowy styl pisania, ale ja uważam go za genialny, jeśli ma trafić do dzieci. Powtarzalność i melodyka sprawiają, że nawet Majka zatrzymała się zasłuchana – słuchała naprawdę, bez udawania. Prostota języka pozwala skupić się na treści, na tym, co jest w środku, a nie na zewnątrz. Czyta się, jakby zjeżdżało się wózkiem widłowym z wielkiej góry – szybko i płynnie, bez zastanawiania się, zawracania, hamowania – dokładnie tak, jak powinno się nim jechać!




Komentarze