25.INSTRUKCJA


KATARZYNA ROJKOWSKA
„NAUCZ MAŁE DZIECKO MYŚLEĆ I CZUĆ. ZABAWA W CZYTANIE, MATEMATYKĘ I MYZUKĘ OD 1. DO 5. ROKU ŻYCIA”
AHA!, ŁÓDŹ 2009

W dzisiejszych czasach macierzyństwo/ojcostwo stało się proste do granic możliwości (choć nie nazywam go prostym w ogóle). Mamy pieluchy jednorazowe, a do nich mokre chusteczki, smoczki silikonowe, bujaczki i przewijaki. Nasi Rodzice mieli jeden rodzaj smoczków, spirytus do pępka i jako krzyk mody torbę na dziecko; babcie prosty stół do przewijania, a ich babcie własne ramiona i ewentualnie kawałek materiału, żeby nosić malca przywiązanego do pleców. Owszem, teraz jesteśmy otoczeni pomocą, ale też chyba bardziej upośledzeni – jak przewinąć dziecko bez przewijaka? Jak uśpić bez płyty z kołysankami? Jak uspokoić bez kawałka silikonu w kształcie sutka?
Przy okazji tej książki zaczęliśmy z Mężem rozmawiać na ten temat. I doszliśmy kolejny raz do wniosku, że wszystko, co potrzebne do wychowania szczęśliwego Dziecka, mamy w sobie – w instynkcie, w genach, w naturze. Że postęp czasem zaburza rozwój, ingeruje zbyt mocno, chce za bardzo uprościć życie – ktoś na przykład wymyślił chodziki, żeby Dziecko szybciej stanęło na nogi i nosidła sztywne w miejsce chust, nie myśląc, że może tym wyrządzić krzywdę, upośledzić ruchowo, rozwojowo...
Gdy moje Dziecko przyszło ze mną do domu ze szpitala, gdy pierwszy raz zapłakało, a ja nie wiedziałam, co mu jest i jak mu pomóc w głowie wyświetlił mi się napis – Boże, dałeś mi taki cud – TERAZ DAWAJ INSTRUKCJĘ! Ale zajrzałam do pieluszki – sucho, przystawiłam do piersi – najedzone, a potem po prostu zaczęłam kołysać, przytulać i mówić. I płacz odszedł w niebyt. Doszłam do wniosku, że to we mnie jest siła. Że instrukcja płynie z moich dłoni, z bicia mojego serca.
Jasne, że korzystam z mokrych chusteczek, ale gdy zmieniam pieluszkę, nigdy nie zapominam pocałować stópki...
Książka Rojkowskiej to dla mnie książka o tym instynkcie, o tych odruchach. Wyciąga je z wnętrza matczynej duszy (gdy pisała „Naucz małe dziecko...” miała córeczkę i drugie dziecko w drodze – opierała się w dużej mierze na własnym przykładzie, a nie tylko na pracach naukowych i badaniach), opowiada o nich i analizuje, do czego są one przydatne Dziecku.
O tym, że Dziecko powinno pełzać i raczkować tak długo, jak tego potrzebuje, bo w tej sposób rozwija połączenia w mózgu i stymuluje wzrok. O tym, że wszystkie szumy i uciszenia, które wytwarzamy przy pomocy aparatu mowy, uspokajają dziecko, bo kojarzą mu się z odgłosami bicia serca i przepływającej krwi, które słyszało w łonie. O tym, że uśmiech łagodzi fizjologiczne objawy zmartwienia. O tym, że muzykę czujemy przez kości i ciało, nie tylko uszami. O tym, że „samo uczucie, że jest się dotykanym, zwiększa wytwarzanie czynnika wzrostu komórek nerwowych NGF” [s.51]. O tym, że gdy dziecko przychodzi na świat ma dojrzały układ przedsionkowy i trzeba go stymulować – kołysać, huśtać, kręcić się z dzieckiem. I o tym, że to kołysanie dziecka, gdy trzymasz je w ramionach, jest w tobie – Rojkowska wyjaśnia, dlaczego ono i Ty czujecie taką potrzebę.
Mówi o stymulacji dziecka od najwcześniejszych chwil życia – można dać dziecku do obejrzenia obraz, gdy tylko jest zdolne zobaczyć kolory, a można tego nie zrobić. Można dać dotknąć plusz, aksamit, jedwab i wełnę, a można tego nie zrobić. Można dać powąchać bazylię i oregano, a można tego nie zrobić. Można mówić do dziecka, przytulać je, kołysać, albo nie... Ale wciąż przypomina, że „im młodsze dziecko, tym więcej korzystnych zmian wywoła w jego umyśle stymulujące środowisko.” [s.33]
To też oczywiście swoisty podręcznik nauki czytania, matematyki i muzyki. Czytając tę książkę myślałam o tym, jak bardzo negatywnym rzeczownikiem jest w Polsce słowo „geniusz”. A przecież każdy chciałby, aby jego Dziecko było geniuszem. A przecież geniusz to osoba, która posiada niezwykłe zdolności. Gdyby każdy był geniuszem, nikt nie byłby wytykany palcami za to, że umie pisać, czytać, liczyć wcześniej i lepiej niż rówieśnicy... Rojowska zachęca więc do tego, by swojemu Dziecku dać lepszy start, nauczyć go jak najszybciej czytać, liczyć bo Dzieci są do tego gotowe znacznie wcześniej niż nam się wydaje. Ja już w momencie zakupu tej książki byłam nastawiona pozytywnie do tej metody, ale rozumiem osoby sceptyczne. I Rojkowska też je rozumie. Bo automatycznym zarzutem jest w tym wypadku – ODBIERASZ DZIECKU DZIECIŃSTWO, NA NAUKĘ BĘDZIE MIAŁO CZAS. I tu autorka przestrzega – nauka czytania, czy liczenia, ma być dla Dziecka zabawą. Ma być czymś, co go cieszy, co sprawia mu radość, czymś, co mu w życiu pomoże, a nie stanie się obowiązkiem ponad siły. Poza tym czy przyjemniejsza jest nauka w domu, z zaangażowaną mamą, która chwali i wyskakuje z planszami zza kanapy, śmiejąc się i klaszcząc, czy nauka w szkole, gdzie inne dzieci i nauczycielka rozliczają cię skrzętnie z tego, ile liter już poznałeś?
I raz po raz przypomina – nie tylko rozwój intelektualny jest ważny, musi zawsze iść w parze z rozwojem fizycznym – nie zapominaj więc zabrać swoje dziecko na plac zabaw, tuż po tym, gdy razem przeczytacie kilka słów.
Ja – z oczywistych racji – skupiłam się na części dotyczącej czytania. Rojkowska zwraca uwagę na to, że cały nasz świat jest z liter i że dopóki Dziecko ich nie pozna, czuje się w nim zagubione. Więc należy oswoić je z nimi, z tym, że niosą określone znaczenie i sprawić, że je pokochają. Daje też rady jak czytać Dziecku – że to ma być przeżycie kojarzące się z czymś przyjemnym, miłym, coś, co jest naturalne i czego się pragnie.
I na koniec ważny cytat:
„Maluch musi czuć się swobodnie wśród książek, nie bać się, że je zniszczy i rodzice będą niezadowoleni. Poprzez swobodny dostęp do książek dziecko zaprzyjaźnia się z nimi. (…) Otaczajcie swoje dziecko książkami. Przynoście do domu ich tyle, ile możecie. Czytajcie z dzieckiem. Dawajcie mu książki do ręki. (…) Wówczas mały człowiek nauczy się obcować z książką, będzie sprawiało mu to przyjemność i na pewno zwiększą się szanse na to, że zostanie wprawnym czytelnikiem.” [s.68]

Komentarze