709. NAJBARDZIEJ ZNANA DZIEWCZYNKA ŚWIATA. NOWE FAKTY

 


LUCY MAUD MONTGOMERY

„ANNE Z ZIELONYCH SZCZYTÓW”

(TŁUM. ANNA BAŃKOWSKA)

MARGINESY, WARSZAWA 2022


Przyzwyczajamy się.

Budujemy wokół siebie (czasem nieświadomie) mur. Często zapominamy o drzwiach, ba!, nawet o oknach. Być w środku tej budowli nazywa się „być w strefie komfortu”. Wyjść to poczuć dyskomfort, niekomfort, bezkomforcie. Oj, jak to boli, uwiera, przeszkadza, niepokoi!

Anna Bańkowska „ośmieliła się” zmienić imię jednej z najpopularniejszych dziewczynek na świecie z Ani na oryginalne Anne – to chyba dlatego w posadach zadrżały światy polskich czytelników. A głównie czytelniczek. Tych, które się z Anią przyjaźniły, w których domu mieszkała na półce z książkami – piąta od góry, trzecia od lewej, które farbowały się na rudo, żeby wyglądać jak Ania, które znały każde zdanie z książki. A także tych, które Anię kojarzyły bardziej jako Megan Follows i zakochane były w Jonathanie Crombie. Duża część odrzuciła nowe tłumaczenie. „Zamach na dzieciństwo” - tak można w skrócie podsumować argumenty, jakie wysuwali przeciwko Annie B., która zabiła Anię Shirley.
Obrony podjęło się już wielu adwokatów i adwokatek – wśród nich tłumaczki, tłumacze, językoznawcy i językoznawczynie, montgomerolodzy i mongomerolożki, ale na szczęście także czytelnicy i czytelniczki.


Po pierwsze język. Już dawno, bardzo dawno temu, ktoś mądry powiedział, że „wszystko płynie” I, hej!, od tego czasu się nie zatrzymało! Język też się przepoczwarza, transmutuje i przeinacza. Kto z młodych czytelników wie dziś, co oznacza słowo facjatka? Tłumaczenie Rozalii Bernstainowej (najbardziej znane) ukazało się w roku… 1911! 111 lat to dużo dla języka. Za dużo dla książki dla młodzieży. Dorosłemu jest łatwiej. Ma za sobą więcej przeczytanych książek i opisów przyrody (ukochane „Nad Niemnem”), przełączy sobie w głowie pstryczek i przejdzie przez ten shirley'owy świat potykając się tylko czasami. Młody czytelnik, czytelniczka wywróci się na pierwszej stronie i po prostu nie będzie czytał dalej. A ja uważam, że dzisiejszy czytelnik potrzebuje opowieści i Anne. I zasługuje na to, by ją otrzymać.


Po drugie fakty. Anne nie mieszkała na wzgórzu. Musimy się z tym pogodzić. Oczywiście dalej możemy sobie wyobrażać, że aby dojść do swojego domu musi pokonać wzniesienie. Nikt nam tego nie zabroni. Nie wejdzie do naszej głowy i nie zrówna wzgórza z ziemią. Ale „szczyty” to termin architektoniczny i odnosi się do fragmentu ściany na wysokości poddasza. Bańkowska naprawiła błędy. Sięgnęła do oryginału i przetłumaczyła tę książkę tak, jak na to zasługuje. Rzetelnie. I z wszelkimi potrzebnymi łatkami.

Na przykład posadziła roślinność, którą posadziła w książce sama autorka. Nie zamieniała „majowników” na „przylaszczki”.
Bernstainowa tłumaczy: „Tak mi żal ludzi mieszkających w krajach, gdzie nie ma przylaszczek”.
A Bańkowska uściśla: „Tak mi żal ludzi, którzy mieszkają tam, gdzie nie ma majowników”.
Czyżby polski kompleks? Bo przylaszczki przecież w Polsce rosną (chociaż tylko jeden gatunek), a majowniki nie… Sprawdzałam – nie są nawet do siebie podobne…

Albo cytaty… Nagle okazuje się, że „Anne z Zielonych Szczytów” to książka pełna literatury. Ileż tu wierszy! Ileż tu prozy! Ileż tropów literackich! Bernstainowa pomijała źródła (czyżby ich nie znała?), nie cytowała, zasłonę milczenia spuszczała na niektóre tytuły, padające w tekście, a w pamiętniku Ani, miast dobrej poezji, pojawiały się rymowane wierszyki. Bańkowska uźrółowiła tę historię i dała nam szansę, by czytać dokładnie te same książki, którymi zachwycała się rudowłosa mieszkanka Wyspy Księcia Edwarda! No bo na przykład pan Phillips, oddający swoje KWIATY Prissy Andrews u Bernstainowej mówi „Piękno dla piękna!”. A u Bańkowskiej wraz z MAJOWNIKAMI daje Prissy słowa: „Niech wonne kwiaty otoczą ten kwiat”, co jest cytatem z… „Hamleta”. Albo Marilla, która u Bańkowskiej „niczym Księżna z 'Alicji w Krainie Czarów', lubiła prawić morały”, u Bernstainowej „miała przygotowaną wiązankę nauk moralnych”.

Takich smaczków jest do odkrycia mnóstwo!

Jedna z najlepszych redaktorek jakie znam, Urszula Obara, zaproponowała świetny sposób na czytanie Ani: najpierw Bernstainowa, a zaraz potem Bańkowska. Tak też zrobiłam i polecam taki sposób czytania. Dzięki temu zobaczyłam, jak wiele błędów popełniła ta pierwsza, jak wielu kontekstów nas pozbawiła, jak - wiem, mocne słowa! - zubożyła tę książkę! Nie wiem, czy tłumaczenie Bańkowskiej jest idealne, ale na pewno pełniejsze. No i strawniejsze. Ta historia dalej czyta się pięknie. Teraz nawet jeszcze piękniej!


Po trzecie tłumacze. Oni, ona naprawdę wiedzą, co robią! Anna Bańkowska ma na swoim koncie ponad sto tłumaczeń literackich! Jest współzałożycielką Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, polonistką z wykształcenia i bez przerwy przygląda się językowi, badając go, słuchając go, mówiąc nim, czytając go. I czytając O języku. Jest profesjonalistką. I ma na to papiery! Dlaczego po prostu jej nie zaufać? Tłumacze i tłumaczki, z którymi miałam okazję porozmawiać o nowym tłumaczeniu „Anne” pytali: dlaczego ktoś nas uczy, jak mamy wykonywać swoją pracę?


„To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało”. Anne nie przestała być uroczą, czarującą dziewczynką o rudych włosach. Wciąż ma tę niesamowitą wyobraźnię. Wciąż pakuje się w kłopoty. Wciąż jest dumna i honorowa. Wciąż kocha Dianę. Wciąż kocha Marillę (która kiedyś nazywała się Maryla) i Matthew (czyli Mateusza). Wciąż wzruszają do łez jej losy jako sieroty. Wciąż jest porywcza i zapominalska. Wciąż jest po prostu sobą! Więc ja stoję murem za Anne. I za Anią. Ale Bańkowską.

Komentarze