179. TROCHĘ MOTYLI, PRAWO DO KSIĄŻEK I CHCIEĆ TO MÓC



BORBÁLA PŐCZ, DÓRA CSÁNYI
MASZ PRAWO”
(TŁ. SEBASTIAN STACHOWSKI)
NAMAS, POZNAŃ 2011
ILUSTROWAŁ TIBOR KÁRPÁTI

[Namas to nieduże wydawnictwo – dowód na to, że z małego rodzi się największe.]

Wyobrażam sobie czasem świat idealny. Na pewno jest ciepło. Na pewno kwitną kwiaty – i nie mają prawa przekwitać. Na pewno jest dużo śmiechu, bo gdy człowiek się śmieje to rodzą się motyle. I wszystkie dzieci miałaby chociaż jednego pluszowego misia na własność. A talerz zupy – nawet nie wspominam, że to niezbędne minimum. Każde dziecko mogłoby wspinać się na drabinki – do samego nieba, bo miałoby dwie sprawne nogi. Każde mogłoby czytać książki, bo wszystkie znałyby literki. Wszystkie, co do jednego, miałyby życie jak z bajki, ale tej dobrej, z dobrym zakończeniem. Bez złej czarownicy i sprzedaży zapałek. To co z tego, że to nudna bajka. Ale nigdy żadne nie zostałoby uderzone. Żadne nie byłoby zranione słowem – a to boli czasem bardziej niż policzek.
Właściwie, jeśli stanąć z boku, przyjrzeć się światu pod wielką lupą – trzeba niewiele. Trzeba tylko, żeby każdy przestrzegał praw.
A do czego mam prawo? Bo może do wielkiego dmuchanego zamku? Albo do lotu balonem? Albo do własnej działki na księżycu? Nie! - do szczęścia dziecka wystarczy dużo bardziej podstawowa rzecz – szacunek, prawo do nazwiska i obywatelstwa, do tego, żeby rodzice je wychowywali, do sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa.
Dziecko ma prawo do tego, by szanowanego jego umiejętności, do uczestniczenia w codziennych czynnościach, do równych szans w urzeczywistnianiu swych marzeń, do prywatności, do zabawy, uprawiania sportu i działalności artystycznej, do spędzania czasu wolnego w kinie, teatrze, na placu zabaw lub w bibliotece.
I to wszystko istnieje – na papierze, w teorii, w takim dokumencie, jakim jest konwencja o prawach osób niepełnosprawnych, przyjęta przez ONZ w 2006 roku. Ale nie tylko niepełnosprawnych dotyczy, bo jednym z prawa jest to, aby wszyscy byli traktowani tak samo, równo, jednakowo. Więc moim zdaniem konwencja, mimo swojej nazwy, jest po prostu konwencją o człowieku.
To wszystko pokazuje ta niewielka, prosta graficznie i językowa (najważniejsza jej cecha!) książeczka. Pokazuje czarne i białe – świat, jaki być powinien i świat jaki może się stać, jeśli ktoś połamie ludzkie prawa na kilkanaście maleńkich kawałków. Mówi o tym, że jeśli tylko chcesz, to możesz – mieć pracę, dom, rodzinę, szczęście, honor. Że jeśli chcesz, to powinno ci być dane – jeśli nie krzywdzi to drugiego człowieka, jeśli chcesz coś, co powstaje z miłości, z dobra.
Takie książki wywołują we mnie zawsze lawinę uczuć – z jednej strony wiem, jak bardzo są potrzebne, jak mocno ważne jest, żeby dziecko uświadomić – co to jest ta konwencja? Jakie mam prawa? Czy ktoś może mnie uderzyć? A z drugiej otwieram szeroko oczy i pytam – „to już? Trzeba mu powiedzieć? Trzeba zburzyć kolorowy świat, który budowało się pieczołowicie przez lat kilka? Trzeba jednym ruchem dłoni zmieść wszystkie domki na ulicy Wyobraźnia i powiedzieć, że tak naprawdę do tej pory to nie była cała prawda, że są źli ludzie? Że ktoś komuś robi krzywdę? Że ta dziewczynka na wózku z bloku obok, do której zawsze się uśmiechasz nie ma wcale tak słodkiego życia i że ten wózek to nie jest tylko coś w rodzaju roweru, który pozwala na szybsze dotarcie do sklepu z zabawkami?’.
I taka walka we mnie trwa – matki idealistki z matką, która wie, że idealizm w dzisiejszym świecie może mocno boleć.
I znów wyobrażam sobie ten świat idealny, w którym, nie miałabym takich dylematów. I w którym nie byłoby książki „Masz prawo”. Niestety, bo to książka z działu „mądre, ważne i poważne”. Na szczęście, bo po prostu nie byłaby potrzebna.






[Namas to w sanskrycie „pełne szacunku pozdrowienie” - gorące namas dla wydawnictwa, za paczuszkę z książeczkami]

Komentarze