155. NIECH ZAWIŚNIE! CZYLI ...ILE CIĘ TRZEBA CENIĆ...

Zima przyszła, zdrowie pojechało na urlop – pewnie do ciepłych krajów. Najpierw Majkę zaatakowały wirusiska, co się zagnieździły w brzuchu. Gdy wydobrzała i na jeden dzień została przywrócona światu, to dopadły ją jakieś inne, siedzą w gardle i drapią długimi pazurami, w nosie się rozpychają i sprawiają, że na twarzy nie ma już miejsca na uśmiech. Walczymy różnymi metodami, najskuteczniejsza to chyba przytulanie. Tęsknimy za zdrowiem i wysyłamy do niego listy z prośbą, żeby wracało, że już będziemy mu co dzień dziękować za obecność.
Piszę o tym wszystkim dlatego, że na Naszej ścianie zawisł kalendarz. Wisi w rodzicielskiej sypialni, bo u Majki ściany zajmuje Pan Kuleczka, ale podziwiany jest nie mniej (choć miej zabazgrany).
A kalendarz jest o zdrowiu. Wydała go firma Gedeon Richter (podobno już po raz trzeci takie przedsięwzięcie przedsięwzięli), a patronatem objęło Narodowe Centrum Kultury. Objęło w ramach akcji „Patrz jak czytasz.Ilustracje.”*, której pomysłodawcą jest Andrzej Pągowski**. Miałam okazję (i niewątpliwy zaszczyt) chwilkę porozmawiać z panem Andrzejem. Powiedział, że akcja stratuje, że dopiero oczy otworzyła, że ciekawie przygląda się światu i ma główkę, choć małą jeszcze, to pełną pomysłów, że będą walczyć, żeby rosła i objęła świat cały, albo Polskę chociaż, ale tez całą! A idea jest jedyna słuszna – żeby książka była piękna. Jasne, że chodzi o treść, że nie tylko forma jest ważna, ale czas już najwyższy, żeby formę zacząć doceniać, a nie traktować jak opakowanie prezentu, którego można się pozbyć. Coraz lepiej z tym, dużo lepiej i widzę, jak wielu osobom w moim otoczeniu, blogerom, a także ludziom kultury, zależy na obrazie. Uderzyło mnie mocno to, co powiedział Pągowski w wywiadzie dla Radiowej Jedynki „Zależy nam żeby wykształcić pozytywny snobizm na czytanie, ale również żeby książki, gazety, magazyny, wszelkiego rodzaju opakowania, gdzie pojawia się ilustracja były robione przez zawodowych ilustratorów. W tej chwili chodząc po księgarniach można napotkać na tak tragiczną typografię na książkach, że aż zęby bolą.” Oczywiste? Oczywiste!
Ale ja dopiero pomyślałam o tym, że tak właściwie nie każda książka jest ilustrowana przez ilustratora. I zaczęłam myśleć, co za tym idzie. Że brzydota, że te bolące zęby – również oczywiste. Niby nie to jest ładne, co jest ładne, ale co się komu podoba, ale przecież gust też można kształtować – ba! gust trzeba kształtować! I jeśli pokażę mojej córce piękno zaraz, gdy tylko zdoła patrzeć, to potem będzie piękna łaknąć i sycić się dobrym pięknem, a nie tym naciąganym, kiczowatym.
Ale dotarło też do mnie to, że jeśli ktoś nie jest ilustratorem, a na przykład „jedynie” grafikiem czy malarzem, czy rysownikiem (gorzej, gdy w ogóle nie jest, a tylko potrafi zrobić w programie graficznym kółko i kilka kresek i już jest słońce), to nie będzie potrafił dobrze zilustrować książki. Że jego obraz ma nieść treść, ma nieść przekaz, ma na grzbiecie dźwigać istotę, sens, znaczenie. Że słowo i obraz muszą tańczyć do tej samej muzyki, a nie jedno walca a drugie tango. Że to ważne, żeby książka była spójna, bo przez to będzie piękna – także jako przedmiot. Zawsze wystrzegałam się patrzenia na książki jako przedmioty – to ustawianie kolorami na półkach, grzbiet do grzbietu równanie i mierzenie linijką w księgarni lub w sytuacji ekstremalnej puste okładki albo przycinanie książek, żeby weszły na półkę, wywoływały we mnie bunt i sprzeciw. Ale nagle stanęłam oko w oko z książkami mojej córki i pomyślałam, że są naprawdę ładne, że estetyka nie musi być koniecznie tylko wartością dodaną, że może funkcjonować na pełnoprawnych warunkach, że przecież wiele razy kupowałam jej książkę, bo miała piękne obrazki, albo dlatego, że zilustrował ją mój ulubiony artysta. Ostatnio na kilku rozmowach rekrutacyjnych pytana byłam czym się kieruję, wybierając książki dla Majki – jednym z kryteriów są ilustracje i nie stawiam tego na ostatnim miejscu. Poza tym zapytana, zaczęłam snuć długą historię na temat moich ulubionych ilustratorów – namnożyło się tych nazwisk w głowie, nawet nie wiedziałam, że tyle – niektóre nawet podstępnie lub szturmem wdarły mi się do serca.
Wracając więc do kalendarza – współczuję temu, kto musiał wybrać tylko 12 nazwisk, kto stanął przed zadaniem odrzucania i niemożnością rozciągnięcia roku do 25, no 20 chociaż miesięcy...
Tylko 12...
Styczeń nazywa się Pągowski, lutemu na imię Wilkoń, marzec zwie się Dudek , kwiecień to Pankiewicz, maj mai się Gaudasińską, czerwiec należy do Butenki, w lipcu odbija się Dziubak, sierpień wygląda jak Woldańska-Płocińska, wrzesień nosi imię Sztyma, a październik Stanny, listopad podobny do Pawlaka, grudzień zaś stoi Ekier.
A Królak, a Oklejak, a De Latour, a Bajtlik, a Bogucka, a Chmielewska, a Kozyra-Pawlak, a Wasiuczyńska, a Żelewska, a Concejo???
A inni, którzy na myśl nie przychodzą, a na półce w książkach Majki mieszkają???
Pan Andrzej powiedział mi, że na spotkaniach autorskich jest zdumiony, że świadomość ludzi w kwestii ilustracji często przykuta łańcuchami do Szancera, kroku w przód nie może poczynić („a to i tak dobrze, jak Szancera kojarzą”), że przy całym talencie, jaki bucha ze współczesnych twórców, wciąż ktoś potrafi stanąć i mówić, że mu ilustracyjnie wieje chłodem. Że skoro Szancer nie żyje (od lat 41!) to już nie ma kto książek ilustrować. A ja nie wiem gdzie szpilkę wetknąć pomiędzy tłum ilustratorów, których cenię. I chciałabym, żeby to im dawać do rąk kredki, mazaki, farbki i te pe, żeby to oni po książkach malowali, i po gazetach, i po kartonach z mlekiem, i po plecakach, i po koszulkach. Że to naprawdę ma znaczenie, czy moja córka widząc w książce krowę powie „muuu” czy „hau”, bo nie będzie potrafiła odróżnić jej od psa. I chciałabym, żeby ludzie patrzyli, jak czytają, bo dzieci patrzą na pewno!






*takie gry słowne nie tylko tygryski lubią najbardziej
**prawda, że wszyscy kojarzą jego plakat „Papierosy są do dupy”?

Komentarze