134.MU, CHRUM, MIAU...

WALTER R. BROOKS
„PROSIACZEK FRYDERYK I DZIĘCIOŁY”
(TŁ. STANISŁAW KROSZCZYŃSKI)
JAGUAR, WARSZAWA 2013
ILUSTROWAŁ KURT WIESE

[Najważniejsza nie materia, a treść Jaguarowych opowieści]

Kilka dni temu widzieliśmy się z większą grupą znajomych, a w szeregach była trójka dzieci. Starsze (Majka) naśladowały głosy zwierząt, młodsze, oglądały książeczki ze zwierzętami, a najmłodsze tęsknie wyciągały rączki do pluszowych zwierzątek. I padło stwierdzenie, że to niesamowite, jak bardzo dzieciaki lubią zwierzęta. Ano – niesamowite! To, jak potrafią wszędzie je wypatrzeć, jak z fascynacją zagłębiają się w przyrodnicze programy, jak z wielkim zapałem rozmawiają z psem sąsiadów (Majka ostatnio z pięć minut nadawała z Inką, która mieszka z nami drzwi w drzwi – ja nie wiem o czym...), jak ze znawstwem i nonszalancją powtarzają przeciągłe „muuuuuu”, gdy widzą gdzieś czarno-białe łaty...
A najwięcej emocji i śmiechu wywołuje zawsze prosiaczek, bo tak śmiesznie chrumka...
A tymczasem prosiaczek Fryderyk mówi zupełnie zwyczajnie, ludzkim głosem.
Co prawda pan Bean jest konserwatystą. „To znaczy, że nie przypadały mu zbytnio do gustu żadne nowości. W gruncie rzeczy pragnął, żeby wszystko przedstawiało się tak samo jak w czasach, kiedy był małym chłopcem. Właśnie dlatego wciąż jeździł bryczką i nie kupił sobie samochodu. I również dlatego czuł się nieswojo i był trochę zażenowany, kiedy słyszał mówiące zwierzęta. Jakoś nie mógł się do tego przyzwyczaić.” [s.35-36] Dlatego właśnie w obecności farmera zwierzęta milczą. Ewentualnie wymownie na niego spoglądają. I czynami świadczą o swoich zamiarach, swoim charakterze.
Tym razem muszą udowodnić, że umieją zarządzać farmą. Pani Bean bowiem marzy o podróży po Europie. Ale pan Bean boi się zostawić farmę na pół roku. Zwierzęta muszą więc go przekonać, że farma pod ich rządami będzie bezpieczna.
Zaczyna się od banku zwierzęcego, ale celem zwierząt jest ustanowienie Pierwszej Republiki Zwierzęcej, w której będzie panował wybrany w demokratycznych wyborach prezydent i która da gwarancję panu Beanowi, że zwierzęta radzą sobie ze wszystkim.
Okazuje się jednak, że polityka jest brudną i flejtuchowatą osóbką, która z damą nie ma nic wspólnego. Każdy więc, kto poda jej rękę, ubrudzi sobie kopytko lub łapkę. Trzeba więc działać z rozwagą i bronić swojego terytorium przez obcymi wpływami – a niejeden dzięcioł z samego Waszyngtonu szykuje się, żeby przejąć bank, pozyskać czworonożny i twardodzioby elektorat, a potem zawładnąć farmą pana Beana na własny użytek...
Kolejny raz doskonały kawałek klasyki literatury – niby dla dzieci, ale pod skórą kartek sama prawda o naturze człowieka. Niby dla dzieci, ale jest trochę tak, jakby się czytało przełożone na bajkę wiadomości telewizyjne. Niby dla dzieci, niby prosiaczek, niby ogonek zwinięty i niby jeździ na rowerze, ale musi na niego wsiąść, żeby ratować bank i całą Zwierzęcą Republikę... Świetnie się czyta, ale dreszcze po plecach od czasu do czasu.
Bo myślę, że po części ludzka fascynacja zwierzętami bierze się z dwoistości – z tego, jak bardzo są od nas inne – jedne wielkie, drugie całkiem malutkie, jedne oddychają pod wodą, a inne nie mają nóg – ale są też do nas bardzo podobne – bo jedne małe, drugie duże, jedne żyją samotnie, a inne łączą się w pary na całe życie, jedne opiekują się swoimi dziećmi, inne tego nie potrafią. I to na tej dwoistości można robić naprawdę świetną, ponadczasową literaturę!




[Dziękujemy Jaguarowi, że z cętek swoich historię nam podarował]

Komentarze