40.PO ANGIELSKU


HEINZ JANISCH
„PAN JAROMIR NA TROPIE KLEJNOTÓW.POWIEŚĆ DETEKTYWISTYCZNA”
(TŁ. JOANNA BORYCKA-ZAKRZEWSKA)
BONA, KRAKÓW 2013
ILUSTROWAŁA UTE KRAUSE

[Królowa Bona otworzyła Polskę na świat, Bona otwiera Polskę na niesłusznie zapomniane książki]

„You are a cat. I am a dog. This is a house. What time is it?” - pyta Pan Jaromir Miss Snowflake... A Miss Snowflake nie odpowiada i z wyższością odwraca głowę. A Pan Jaromir chciał tylko poćwiczyć angielski na rodowitej Angielce. Nie udało się, bo Pan Jaromir to zaledwie asystent, a Miss Snowflake jest złotą medalistką...
Ale po kolei...
Pan Jaromir dostał informację o posadzie wiernego towarzysza od przyjaciół. Poszedł na rozmowę do lorda Hubera z wielką nadzieją. Miał numer trzydziesty siódmy, ale zdyskwalifikował trzydziestu sześciu poprzednich kandydatów i niewiadomą liczbę kolejnych kilkoma rzeczami – tym, że nie boi się niczego innego niż tego, iż podczas jego snu wyląduje na nim UFO; tym, że doskonali wciąż porozumiewanie się w języku angielskim; tym, że czytuje co rano angielską prasę i tym, że zafascynowała go lordowska laska z wbudowanym mikrofonem. Tak oto przyjął posadę u cenionego detektywa w stanie spoczynku. W swoich warunkach uwzględnił angielską prasę co rano, podróż nad morze raz w roku i żadnych spacerów we mgle. A tym wszystkim warunkom nie przeszkadza przecież to, że Pan Jaromir jest psem...
Lord Huber zaś nie do końca jest detektywem w stanie spoczynku – jego sława, wprawne oko i doskonała zdolność analizy sytuacji sprawiają, że wciąż ktoś powierza mu nietypowe sprawy. Tym razem zabiera nowego asystenta,towarzysza, a wkrótce też zapewne przyjaciela i wyruszają do kurortu Bad Grunberg. Dokonano tam kradzieży niezwykle cennych klejnotów – drzwi zamknięte, a sejf otwarty... Goście hotelowi, którzy wtedy przebywali w hotelu to pewna para małżeńska, która wciąż się kłóci, baron Legenstein z aparatem słuchowym i pewna dama, właścicielka ślicznej pudliczki Miss Snowflake, wygrywającej wszystkie psie konkursy piękności...
Ta powieść oczarowała mnie przede wszystkim swoim angielskim minimalizmem, swoim angielskim humorem i angielskimi manierami. To nie jest powieść – fajerwerk, który odpala się, wybucha i szybko unosi się z niej dym rozwiązania. To książka, którą się smakuje, idzie równym rytmem, równym tempem, puszcza co chwilę oczka – szczególnie, gdy mowa o lordzie Huberze – detektywie o nienagannych manierach i specyficznym poczuciu humoru. Humor zapewne bardziej rozśmieszy dorosłych, jest takim delikatnym uśmieszkiem pod wąsem, umaczanym w angielskim piwie.
Cenię sobie to, że intryga nie jest prosta jak kijek, ale jak pęczek drutu w kieszeni – niby wiadomo, niby się podejrzewa, ale mimo to lord Huber i Pan Jaromir musieli mi wyjaśnić kilka kwestii. Dzieci będą miały jeszcze więcej uciechy, ćwicząc zdolności skojarzeniowe.
Tak samo oszczędne, acz sugestywne są ilustracje – trzy kolory – biały, czarny i niebieski – przywodzi na myśl uczucie chłodu, gdy pada na ciebie słynna angielska mżawka, ale jednocześnie Pan Jaromir i lord Huber zawsze wywołują uśmiech – jakby niebieski, wypełniający ich kontury, był wzięty prosto z siódmego nieba. Przywodzą mi na myśl ilustracje z moich starych książeczek, klasyczne, a przez to niepodważalnie urocze.
I dobrze, że na końcu książki lord Huber wspomina o kradzieży obrazu z zamkniętego muzeum, a Pan Jaromir odpowiada mu entuzjastycznym „Let's go!” - chętnie pójdziemy z nimi do tego muzeum, jeśli tylko nas zaproszą...





[Dziękujemy królowej Bonie za mecenat]

Komentarze