274.TRIP: MIEJSCA
[Ostrzegam
– to będzie długi wpis, ale długa też była nasza wycieczka]
Wakacje
były nam potrzebne. Od codzienności, od rutyny, od siebie samych,
jakimi jesteśmy każdego dnia. Nawet od bloga, bo ostatnio bałam
się, że wyczerpią mi się słowa i zostanę bez języka.
Planowałam, szperałam, węszyłam – lubię to. Te nocne
przeglądanie przewodników i wpisywanie w wyszukiwarkę „Szczecin
z dzieckiem”, żeby odnaleźć idealne miejsca, żeby móc chłonąć i zachłystywać się. To przedsmak wakacji, to chwile, gdy już
myślami odlatuję w krainy, w których jest spokój i jesteśmy
tylko my – Rodzina, bez żadnych obowiązków, prócz bycia razem.
Nasz
trip miał wypełnić szczelnie dwa tygodnie urlopu. Miał być
polski, bo „cudze chwalicie...”. Miał być różnorodny.
1.
CHATA MIŁKOWSKA – Nasz hit!
Chata
Miłkowska była pierwszym nienaruszalnym punktem wyprawy. Znalazłam
ją dzięki Zakamarkom i konkursowi. Nie wygrałam, ale
zarezerwowałam miejsce. Wstrzeliłam się cudem jakimś w dwie noce,
gdy pokój niebieski stał pusty – dla Nas.
To
miejsca magiczne. Pełne dobrej energii, dobrych ludzi (pani Paulina,
która prowadzi Chatę jest ostoją spokoju i dobrych pomysłów –
krążą legendy o poszukiwaniu skarbów w miłkowskim ogrodzie,
które organizuje, a panie kucharki to takie dobre ciocie, które
nikogo nie wypuszczą głodnego). Duży dom z pięknym naszym
niebieskim pokojem, ze stołówką (jest kominek, więc zimą pewnie
się w nim pali; są tam gry, zabawki dla dzieci, telewizor), z
wielkim ogrodem. A w ogrodzie cuda – piaskownica, basenik,
huśtawka… A dalej – stajnia i koziarnia i królikarnia… Jest
ten leniwy rytm dnia, gdy możesz po prostu być, cieszyć się
słońcem, musisz tylko otworzyć jedno oko, by pójść na śniadanie
i drugie, by pograć w kometkę. Są stałe punkty dnia – rano doi
się kozy (na śniadanie mleko od kóz i twarożek i jogurt kozi), a
wieczorem idzie się na łąkę nazrywać trawy, żeby móc pokarmić
nią króliki. Zwierzęta są na wyciągnięcie ręki, bo przecież
cały czas biegają nam między nogami Feta i Mikser. Mikser nie
lubi być głaskany, ale Feta poddaje się małym dziecięcym dłoniom
z anielską cierpliwością. Dla Majki kontakt z psem, tak bliski i
mocny, to było coś jak dotknąć tęczy – obserwowałam ją z
boku, gdy tuliła twarz do psiego pyska i widziałam bezdenną
miłość, zaufanie, ponadgatunkowe porozumienie bez słów –
piękne. Albo ten pisk, gdy stado królików podbiega i podgryza Ci
sandały – bezcenny!
Było
pełne obłożenie – 17 osób (10 dorosłych, 7 dzieci). Czułam
się jak w wielkiej rodzinie – bez tłoku, a Majka szalała z nowo
poznanymi koleżankami.
Nie
musieliśmy nigdzie jechać, wychodzić – wszystko było tam, na miejscu. Spanie,
jedzenie – pyszne!!!, rozrywka, książki… I ta radość, gdy
pani Paulina pozwoli dać kozie pomidora. I kłosy zboża we włosach.
I wózeczek, którym ktoś z dorosłych obwiezie po ogrodzie. I
oczekiwanie na wąż ogrodowy, który pani Paulina położy na środku
placu, z którego puści fontannę wody i można będzie ścigać się
z kroplami. Nie trzeba wiele – odpoczęliśmy tam najlepiej,
najmocniej, choć to tylko 2 noce (na dłużej się nie dało - miejsca już były zarezerwowane).
Już marzę, żeby pojechać tam jesienią, na grzyby i głaskanie
Fety.
Chata
Miłkowska
Miłkowo 61 D
64-720 Lubasz
Miłkowo 61 D
64-720 Lubasz
2.
SZCZECIN – Najbardziej zaskakujące tripo-miejsce
Szczecin
pojawił się, bo w Szczecinie mieszka najlepszy wujek na świecie –
mój Brat, Artur. Pojawił się, bo odkąd wujek wyprowadził
się tam 3 lata temu, wciąż coś nam przeszkadza, by bywać tam
regularnie. Pojechaliśmy do wujka, a znaleźliśmy kilka miejsc,
które sprawiły, że oczy przecieraliśmy ze zdumienia.
Galeria Tworzę się! Była na mojej liście miejsc pod nazwą KONIECZNIE!
BEZWZGLĘDNIE!
Przede
wszystkim dlatego, że to miejsce dedykowane specjalnie Dzieciom i
Młodzieży. Nie byłam dotąd w tego typu Galerii. Trafiliśmy
akurat na wystawę Dźwiękowy Plac Zabaw. Zabawa dźwiękiem w
każdej postaci – od instrumentów samoróbek, na których można
było grać (popularne butelki z wodą i grzechotki z ryżem, ale i
skomplikowana konstrukcja z plastikowych rur) poprzez Bum Bum Rurki
(z których Majka wolała jednak układać labirynty i ścieżki) po
genialną instalację komiksową – w ciemnym pokoju plansze
ilustrujące wyprawę w kosmos i fotorezystory… Kto nie wie co to –
musi się wybrać do ciemnego pokoju w Galerii Tworzę się! -
koniecznie z latarką, bez tego nie ma zabawy. My jednak utknęliśmy
na długo w innym ciemnym pokoju – z czterema sześcianami w dwóch
kolorach – gdy się je przestawiło, grały co rusz inną muzykę.
Przestawialiśmy ile wlezie, układaliśmy na sobie, obok,
naprzemiennie… I tańczyliśmy z latarkami do sześcianowych bitów.
TWORZĘ
SIĘ (galeria sztuki dla dzieci i młodzieży)
pl. Żołnierza Polskiego 2
70-551 Szczecin
(budynek 13 muz, wejście od ul. Tkackiej)
Wyszliśmy
z galerii i trafiliśmy w inne miejsce, które okazało się miejscem
niezwykłym. Pewien młody pedagog w poszukiwaniu alternatywnych,
niestandardowych metod nauczania, trafił na klocki. Zapałał do
nich miłością namiętną wręcz, szuka ich po całym świecie i
sprowadza do Klockarni. A tam nie dość, że je sprzedaje, nie dość,
że robi warsztaty, urodziny i półkolonie, to pozwala się nimi
bawić. Ot tak – możesz wejść do wielkiego pomieszczenia, gdzie
pod ścianami stoją pudła z klockami (różnymi, różniastymi –
są zwykłe drewniane, są Geomagi, plus plusy i lego i całe mnóstwo
takich, o jakich nawet nie wiedziałam). Możesz
składać, możesz budować. Buty możesz zostawić w szatni i usiąść
na podkładce, albo przy stole, albo wprost na podłodze. Niesamowite
miejsce. Majka nie chciała wychodzić. Ja też. Tata Majki budował
konstrukcję i zapomniał, że zmierzaliśmy na obiad. Wielkie brawa
dla pana Krzyśka – cieszę się, że przypadkiem do niego
trafiliśmy.
Baw
się i buduj – klub kreatywny dla dzieci w wieku 4-12 lat (Majki
nie wyproszono, choć 4 nie ma)
Szczecin,
ul. Tkacka 55
Odwiedziliśmy też Muzeum Techniki i Komunikacji – fajne miejsce, pełne
starych aut, autobusów i drewnianych tramwajów, do których można
wsiąść. Jest nawet symulator jazdy tramwajem. A w tym samym
budynku, na piętrze prześwietna kawiarnia dla dzieciaków – Cafe Niebko. Niebko, bo jest pod niebem – ma duży taras, gdzie można
poskakać na trampolinie, można pojeździć na rowerze, pokopać w
piasku (widzieliście drugą kawiarnię piaskownicą???), albo w czasie
upałów wziąć udział w bitwie na balony wodne (ja pozostałam
przy zraszaczu, którym zraszałam się z wielką przyjemnością).
Dobre jedzenie, przygotowywane na miejscu ze świeżych składników.
I lemoniada ziołowa :-) I domek, i książki, i zjeżdżalnia.
Muzeum
Techniki i Komunikacji
- Zajezdnia Sztuki w Szczecinie
ul. Niemierzyńska 18A
71-441 Szczecin
- Zajezdnia Sztuki w Szczecinie
ul. Niemierzyńska 18A
71-441 Szczecin
W
budynku muzeum działa Cafe Niebko
W
Szczecinie urzekł mnie jeszcze pewien zakątek w Ogrodzie Różanym
(popularnie zwanym Różanką) – przy samym wejściu jest Różankowa
biblioteka. Możesz z małego domku, przypominającego ul, wziąć
książkę – poczytać na miejscu, zabrać na 6 tygodni do domu,
albo wziąć na zawsze, w zamian przynosząc inną. A obok kilka
stołów, pokrytych tablicą i można tworzyć kredowe malunki.
Fajne
miejsce – czytałyśmy „Supła” z serii Poczytaj mi mamo –
wzięłyśmy ze sobą, prześlemy w zamian coś innego – Supeł
spodobał się zbyt mocno, żeby go tam zostawiać.
Na
koniec szczecińskiej wycieczki nie mogę pominąć wizyty w Zoo w Eberswalde. Ze Szczecina jechaliśmy niecałą godzinę. Genialne
miejsce! Świetnie zaaranżowana przestrzeń, ogromne wybiegi dla
zwierząt, przemyślane konstrukcje do ich obserwacji (można
podziemnym tunelem wejść do szklanej klatki lwa – role się
odwracają, bo teraz to my jesteśmy w klatce i obserwujemy się
wzajemnie!), doskonałe place zabaw – z kilku desek wielkie
czary-mary – tunele, wieże, huśtawki i ścianki wspinaczkowe,
można karmić kaczki, osły, a nawet niedźwiedzia. Można zajrzeć
pod ogon pingwinowi i przywitać się z szopem praczem. Największe
wrażenie zrobiły na nas nietoperze – gdybym chciała mogłabym je
pogłaskać, latały nad naszymi głowami, rozpościerając skrzydła,
prezentując się w całej okazałości – bez tajemnic. Za to
niektóre z małymi na brzuchu, co rozczuliło mnie dokumentnie (i
ciocię Pati, u której w brzuchu mieszka aktualnie Franek).
Zoo
Eberswalde
Am Wasserfall 1
16225 Eberswalde
Am Wasserfall 1
16225 Eberswalde
3.
WROCŁAW – Oprócz krasnoludków upał…
Zgodnie
stwierdziliśmy, że człowiek czuje się jednak najlepiej tam, gdzie
się urodził. Przyszliśmy na świat nad morzem i morskim powietrzem
oddychamy. We Wrocławiu się dusiliśmy, nie mogliśmy złapać
tchu. Fakt – upały, ale upały na Wybrzeżu mają w sobie lekką
mgłę, ten niepowtarzalny zapach, wietrzyk, delikatniutki w każdym
promieniu słonecznym. We Wrocławiu powietrze stoi i próżno szukać
w nim smaku soli. Być może dlatego nie cieszyliśmy się Wrocławiem
tak mocno, jak innymi miastami. Być może dlatego wrocławskie zoo
nie okazało się tak wspaniałe, jak to w Eberswalde, być może
dlatego w ogrodzie botanicznym nie dotarliśmy do moich ukochanych
hortensji, być może dlatego powiem o nim najkrócej, najzimniej…
Na
pewno warto wybrać się do Parku Staromiejskiego.
Świetny
plac zabaw, trochę jak z Alicji w Krainie Czarów, nietypowy, choć
miał niby zwykłą piaskownicę i zwykłe huśtawki. Tuż, tuż obok
placu zabaw wenecka karuzela – staroświecka, z konikami jeżdżącymi
w górę i w dół, cukierkowa i za 2 złote. Szał, galop i jeździ
nawet dla jednego dziecka…
I
Polinka – małe cudo, którego zazdrościmy wrocławskim studentom.
No ale studenci sami ją sobie stworzyli. Nie chciało im się
przechodzić mostami nad rzeką z jednego wydziału na drugi. Nie
chciało im się, bo to 20-25 minut wyjęte z życiorysu.
Pogłówkowali, zbudowali kolejkę linową – kolejka jedzie/sunie
nad wodą coś około 2 minut. Zarabia na turystach (i pewnie na jakichś unijno-rządowych dopłatach), bo studenci jeżdżą za darmo. Polinka to dobry sposób
na sprawdzenie, czy Dziecko lubi bujać w przestworzach, czy nie
przerażają go chmury – w razie czego na 2 minuty można zakryć
mu oczy i opowiedzieć bajkę, a wracać już tramwajem lub na
piechotę. My jechaliśmy dwa razy – w tę i z powrotem, bo Majka
była zachwycona.
Niby w Polsce mieszkam i trochę sobie podróżuję, ale ani w Szczecinie, ani we Wrocławiu jeszcze nie byłam. Zapisuję do odwiedzenia Tworzę się:-)
OdpowiedzUsuńCzytałam z zapartym tchem. Dobrze, że łapiąc garściami wasze wrażenia nie zapomniałam o cieście w piekarniku, bo po przedszkolu Tymek ma obiecany kawałek na drogę powrotną. Tak się ciągle zastanawiam czy nam starczy czasu, żeby zwiedzić wszystkie te ciekawe miejsca w naszym kraju. Co krok przekonuję się, że jest ich tak wiele...Klockarnia, Niebko i Muzeum Techniki i Komunikacji widnieją już w notesie. Jeśli w następne wakacje w końcu uda nam się pojechać nad morze to będę szukała takiej kwatery żeby nie było za daleko od tych miejsc. My w tym roku zwiedzaliśmy Podkarpacie. Tam mam teściów więc z miejscówką nie było problemu. Ciągle jednak ciągnie mnie na morze. Tam spędzałam prawie każde wakacje w dzieciństwie. Pozdrawiamy ciepło i dziękujemy za ten inspirujący wpis.
OdpowiedzUsuńJa też lubię podróże po Polsce. Właśnie wróciliśmy z Tykocina (uwielbiam!) i Białegostoku.
OdpowiedzUsuńOpis atmosfery Chaty Miłkowskiej skojarzył mi się z moimi wakacjami u babci, kiedy byłam mała :)
We Wrocku mieszkałam kilka dobrych lat, ale nie słyszałam o Polince, to chyba powstało jakoś niedawno. A jeżeli jeszcze kiedyś skusicie się na Wrocław, to dla dziecka fajne jest szukanie na mieście krasnali, a dla wszystkich przepiękny Ogród Japoński przy Hali Stulecia i Zoo.